11 października 2016

Wybory

Moment sekundę po przebudzeniu jest najcudowniejszą chwilą w ciągu całego dnia. Odczuwam spokój i rozkoszne ciepło, zakopana po czubek nosa w kołdrę. Obok mnie leży kot zwinięty w kłębek, do moich uszu dociera jego głośne mruczenie. Przez tę jedną sekundę nie czuję presji czasu, nie przejmuję się niczym poza tym, by przypadkiem nie wystawić się na chłód jesiennego poranka, przez tę jedną sekundę jestem jakby zawieszona w przestrzeni, nietykalna, bezpieczna.
A potem całe odprężenie znika, bo wiem, że nie mogę pozwolić sobie na więcej bezczynnego dogorywania.
Odrzucam kołdrę, natychmiast zaczynam drżeć. Jestem wyjątkowo nieodporna na zimno, jednak ostatnimi czasy przechodzę samą siebie, wyciągając z szafy gruby sweter, podczas gdy inni wciąż zakładają tenisówki i lekki płaszczyk. Drepczę na palcach do kuchni i nastawiam wodę na herbatę. Przyłapuję mamę na taksującym spojrzeniu, ale nie komentuję tego.
Zabieram się za przygotowanie śniadania; w moim gardle rośnie gula. Jest wtorek, więc powinnam zrobić sobie jajecznicę (182) i wziąć do niej kromkę ciemnego chleba (69). Wkrajam do miski banana (93), wsypuję kukurydziane płatki o najmniejszej zawartości cukru, jakie znalazłam w sklepie (77) i  dolewam mleka (66). Tak strasznie chciałabym wrócić do mleka półprocentowego, chociaż przyzwyczaiłam się do słodszego smaku tego półtoraprocentowego, boli mnie świadomość, że poprzednie było bezpieczniejsze (30). Czuję na sobie wzrok mamy, niby zajętej piciem kawy i paleniem papierosa. Boże. Czuję ukłucie paniki, więc dosypuję płatków (115). Dobrze, z przodu nie ma trójki, ale i tak nie jest najlepiej. Do szkoły muszę wziąć to małe jabłko.
Jem powoli, wypijając przy tym prawie cały kubek zielonej herbaty. Po paru łyżkach jestem najedzona, gdy widzę dno miski, jest mi niedobrze. Za dużo, o wiele za dużo. Skurczony żołądek buntuje się, a ja myślę, że to na pewno przez tę wczorajszą czekoladkę i dopadają mnie wyrzuty sumienia. Mimowolnie zaciskam dłonie. Słaba, obrzydliwa. Jak mogłam sobie na nią pozwolić? Jeszcze nie wiem, że będę żałować tego wyboru do końca tego tygodnia, dopóki nie zważę się i nie zobaczę kolejnego straconego kilograma.
Mam na drugą lekcję, więc idę się myć, a potem krzątam się bez celu po domu, czekając, aż mama wyjdzie do pracy. Ważę jabłko (110), pakuję do plecaka również serek waniliowy (180), bo pewnie koło piętnastej zacznie kręcić mi się w głowie. Z szuflady biurka wyciągam zielony notes. Przy dacie 3 października widnieje dumna liczba 1267. Zapisuję dzisiejszą datę, a pod nią kolejne kolumny cyfr z odpowiednimi komentarzami. Przy „obiad” zapisuję „zupa dyniowa 150” i „kromka chleba 76”. Nie podliczam wszystkiego, jest szansa, że jednak serek zostanie nietknięty, a jabłko oddam koledze.
Wracam do łazienki i zakładam dopiero co wyprasowaną bluzkę. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stanik kupiony w czasie wakacji wydaje się nieco za duży. Dotykam lekko wystających kości biodrowych i znów myślę o czekoladce. Mam ochotę krzyczeć i płakać, ale tylko zaciskam pięści, wbijając w skórę paznokcie. Nie, muszę iść do szkoły. Trzy godziny chemii i dwie biologii. Muszę iść.
Zajęcia mijają szybko. Po przedostatniej lekcji podchodzi do mnie nauczycielka, którą znam już od pięciu lat, i pyta, czy wszystko w porządku. Widziałam praktycznie wszystkie moje wzloty i upadki; podejrzewa, że teraz znów spadam. Uśmiecham się radośnie i zapewniam, że nie, nie, jest bardzo dobrze. Widzi pani? Nie ma żadnych śladów paznokci. Może trochę schudłam, ale to wina leków. Nie, proszę się nie przejmować, to tylko trzy kilo, może cztery, nie wiem, bo nawet nie chcę dotykać wagi. Dziękuję, do widzenia!
Minutę później wciskam w siebie serek, sprawdzając, czy nauczycielka na pewno mnie widzi.
Do domu wracam przemoczona i zmarznięta. Przebieram się w najgrubszy sweter oraz szerokie spodnie zniekształcające moją figurę. Podgrzewam zupę i wcinam ją na oczach mamy, zachwalając jej talent kulinarny. Długo rozmawiamy, pijąc kawę i paląc papierosy. Wstaję, by pójść do siebie, ale ona łapie mnie i przytula. Nie byłoby w tym nic złego, gdybym nie czuła jej palców przebiegających po moich żebrach, których twardości nie jest w stanie zamaskować nawet wełniany sweter.
Nie, nie zeszczuplałam znowu. Mówię ci, to przez leki. Mamuś, nie chcę liczyć, bo się boję. Tak, zadzwonię do doktor. Nie martw się, to nie jest nawrót. Mam wszystko pod kontrolą.
Wiem, że mam. W notesie zapisuję „kolacja bułka 200 biały serek 35”, choć mama specjalnie dla mnie kupiła dobry, żółty ser (70). Dzień się jeszcze nie kończy, więc nie podsumowuję. Szukam w szafie czegoś, w czym mogłabym jutro iść do szkoły. Czarna spódniczka opinająca mnie w sierpniu teraz jest za luźna. Przymierzam jedną z ulubionych bluzek; moje obojczyki wybijają się na pierwszy plan. Znowu mi zimno. Biorę grubą bluzę, pod którą ukryję brak ośmiu kilogramów. Wciąż za zimno. Chowam się pod koc, ściskając w dłoniach piąty kubek kawy i czując, jak czarne złoto rozpływa się po moim ciele. Myślę o czekoladce i mam ochotę dać sobie w twarz. Zasłużyłam na to.
Przez moją głowę przemykają wspomnienia z przeszłości, kiedy to wszystko się zaczęło i kiedy balansowałam na granicy życia i śmierci.
Uciszam głos rozsądku, krzycząc na niego, że już dokonałam wyboru.

I nic mnie nie zatrzyma.

5 komentarzy:

  1. Piękny tekst.
    I pod względem estetycznym, i pod każdym innym. Porusza problemy, z którymi, tak myślę, zmaga się więcej osób, niż sądzimy. Tylko takie osoby się nie ujawniają. Liczą kalorie w swojej głowie, nie na głos.
    Mam nadzieję, że ten tekst, Empatia, nie sporządziłaś z autopsji. W każdym razie, nie życzę Ci tego.
    Do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Liczenie kalorii pod kontrolą, ale czy o wszystko co powinna mieć pod kontrolą? Bardzo mocny tekst, mimo że nie ma tu żadnej przemocy, wulgaryzmów itp. Jak widać niewiele potrzeba, by stworzyć emocjonalny tekst :)
    Gratulacje!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Empatio.
    Moze nie mam racji, ale podejrzewam, ze przedstawiony tu tekst jest prawdziwym opisem twojego dnia. Czytalam kazda linijke po dwa razy.
    Rozumiem to, Empatio. Rok temu przechodzilam przez to samo. Moze nawet gorzej. Jadlam dwa posilki dziennie, wychodzilo jakies 500 kcal. Do tego cwiczylam po godzinie i co? Schudlam. Bylam bardzo szczupla, choc nie mialam niedowagi. Kolezanki zaczely mi zazdroscic, chlopcy patrzyli na mnie z uznaniem, a ja naprawde bylam szczesliwa. Przyzwyczailam sie do swojego (nie)jedzenia i nie odczuwalam glodu. W ogole.
    Pozniej wszystko sie zmienilo. Rozpoczelam nauke w liceum w wiekszym miescie, gdzie chodzenie po szkole do sklepu stalo sie rutyna. Zaczelam jesc i jesc, nie potrafilam sie kontrolowac. Minelo 1.5 roku, a ja waze rowno 30kg wiecej. Nienawidze swojego ciala i zaluje kazdego zjedzonego okruszka w tym roku.
    Ale nie poddalam sie, Empatio. Zaczelam jesc zdrowo i cwiczyc. Jest ciezko, okropnie ciezko. Kiedy ogladam zdjecia z tamtego okresu, gdy bylam szczupla i piekna, zaczynam plakac. Placze, bo wiem, ze juz nigdy nie odzyskam tamtej sylwetkii. Juz nigdy nie bede taka piekna.
    Mimo wszystko staram sie byc szczesliwa. Znajomi ze szkoly uwazaja mnie za osobe wiecznie wesola, ale to tylko pozory. W glebi serca uwazam sie za kogos obrzydliwego, kogos, kto nie ma prawa zyc. Probowalam juz kazdej diety, ale jestem za slaba. Nie daje sobie rady. Powoli umieram.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tym etapie, na którym Ty jesteś teraz, byłam w maju tego roku, dokładnie dwa lata po tym, jak zdiagnozowano u mnie anoreksję. A potem w wakacje zwichnęłam kolano i by nie przytyć przez brak aktywności, zaczęłam pilnować jedzenia.
      I mniejsza o dziesięć kilo, wróciłam do punktu wyjścia.
      Życzę Ci, żebyś odnalazła w sobie siłę do pokochania siebie, ale przede wszystkim do tego, by zatrzymać się, gdy będziesz na skraju. Bardzo łatwo wpaść znowu do dołu, z którego dopiero co się wygrzebało, wystarczy jeden nieostrożny ruch.
      Wystarczy jedno spojrzenie w lustro.

      Usuń
  4. Dziękuję, Empatio. Bardzo dziękuję.
    Mam nadzieję, że dokonałaś dobrego wyboru. Sama wiem, że mój - zatułowany "jeść zdrowo i ćwiczyć" - jest najlepszy dla moich rodzicow, mojego zdrowia, mojej przyszłości. Ale gdzieś w zaglębieniu mojej potylicy jakiś głosik szepcze, że może lepiej przestać jeść? Zgadzam się z nim, bo ma rację. Dla mnie niejedzenie jest lepszym wyborem. Ale jednak robię to, co słuszne, co powinnam zrobić. I choć za każdym razem, gdy przymierzam ubrania albo patrzę w lustro - myślę o tym drugim wyborze, tym dla większości ludzi złym, to odsuwam tę myśl na bok. Ja już nie mam wyboru pomiędzy byciem szczęśliwą a nieszczęśliwą. Mam za to wybór, czy w przyszłości będę mniej nieszczęsliwa czy bardziej nieszczęśliwa. I wiem, że wybierając tę dłuższą drogę, ale zdrową, robię coś dobrego dla swojej przyszłości.
    I z całego serduszka chciałabym Ci życzyć, Empatio - nie tylko z okazji Świąt - żebyś nigdy się nie poddawała, bo jesteś naprawdę mądrą i niesamowitą osobą. Trzymam bardzo mocno kciuki, żeby udało Ci się spełnić marzenia i dokonywać w życiu samych słusznych wyborów. Tak, żebyś niczego w przyszłości nie żałowała.
    Pozdrawiam. I dziękuję... za ocalenie mnie, za zrozumienie. Podczas kiedy nikt inny nie potrafił mnie wysłuchać.

    OdpowiedzUsuń

Obrazek z nagłówka wzięłam stąd. W porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.

Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.