7 kwietnia 2017

SZTUKA UPADKU

III Czarny Pan

Przez błonia szłam na sztywnych nogach, ze wzrokiem wbitym w ciemność, i chyba naprawdę cud sprawił, że nie wlazłam do jeziora albo nie zahaczyłam nogą o kamień. Miałam lodowate dłonie, było mi niedobrze, choć te dwie kanapki, które zjadłam na kolacje, należały już do przeszłości.
Oszalałam. Byłam tego pewna tak jak tego, że moje palce zaciskały się w tamtej chwili na różdżce. Oszalałam, bo niby jak mogłam widzieć, rozmawiać z nieżyjącym od tylu lat czarnoksiężnikiem? Jak mogłam spotkać ducha Lorda Voldemorta? Jednak czy na pewno ducha…? Wyglądał tak realnie, gdybym dotknęła jego szaty, byłaby tak samo miękka jak moja. Rozważałam taki scenariusz: pobiegłam do Zakazanego Lasu, potknęłam się na tamtej polanie, uderzyłam głową o jakiś wystający korzeń i to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni.
Tyle że moje ciało zdecydowanie zaprzeczało tej wersji – żadnego guza, nawet najmniejszego siniaczka. Zresztą, spotkanie z Magorianem na pewno się wydarzyło! Chociaż… Chociaż może centaur miał rację i rzeczywiście postradałam rozum?
W dormitorium położyłam się tak jak stałam – w ubraniu i w butach. Śniła mi się komnata ozdobiona kamieniami wydobytymi spod krypika. W powietrzu migotało kolorowe światło, odbite od rubinów, szmaragdów, topazów. Na końcu komnaty, na tronie zbudowanym z ludzkich kości, siedział Tom Riddle.
– Chodź – dobiegł mnie jakby z oddali jego głos. Pobiegłam ku niemu pędem i padłam u stóp tronu. Tom wstał i kucnął obok, tak bym z bliska mogła oglądać jego czarne, bezdenne oczy. – Jesteś moja.

Na śniadaniu nie wyczekiwałam listu od Hugona; te przestały przychodzić już dawno temu. Gdy piłam sok dyniowy, przycupnęła przede mną sowa mojej matki. Do nóżki miała przywiązaną tabliczkę mugolskiej mlecznej czekolady z karteczką „To magnez, nie kalorie. Miłego tygodnia, skarbie”. Siedem słów. Tylko tyle miała mi do powiedzenia, tylko tyle miała mi do przekazania. Nazwanie mnie skarbem wzbudziło we mnie złość, która aż prosiła się, by wyładować ją, biegając wokół jeziora. Nie, żadnego biegania, powiedziałam sobie w duchu. Za blisko Zakazanego Lasu.
Mój wzrok automatycznie powędrował w stronę wejścia do Wielkiej Sali, jakby zaraz miał się w nim pojawić Tom Riddle z odznaką Slytherinu na piersi. Zamiast tego ujrzałam Adama i choć zaraz zajęłam się z powrotem kontemplowaniem soku dyniowego, nasze oczy na ułamek sekundy się spotkały, a po chwili on sam siedział już obok mnie.
– Znowu wyglądasz jak Ponurak – rzucił na powitanie. Nie zwróciłam na niego uwagi. – Jadłaś coś?
Dopiero wtedy na niego popatrzyłam, ze zdziwieniem, bo jeszcze mu się nie zdarzyło, by pytał o coś z troską.
– Co cię to obchodzi?
– Zrobisz niepotrzebną aferę, jeśli zemdlejesz.
– Spadaj, Dursley.
– Rose, wyjątkowo pytam serio – powiedział poważnie Adam. – Jesteś okropnie blada i świecą ci się oczy. Marchewki są zazwyczaj pomarańczowe.
W odpowiedzi rzuciłam mu pod nos czekoladę od matki.
– Masz, magnez podobno wspomaga myślenie, a tobie się to przyda.
I wyszłam z Wielkiej Sali, zastanawiając się, czy wyglądam aż tak źle, że nawet głupi Adam Dursley zainteresował się moim samopoczuciem. Przez niego rzeczywiście nie zdążyłam nic zjeść; modliłam się tylko, by nie paść twarzą w doniczkę na zielarstwie.

Na przerwie przed historią magii na ławce nieopodal siedział Albus z Heather. Trzymali się za ręce, a ona dłonią przeczesywała mu burzę czarnych włosów. Ładnie razem wyglądali. Młodzi ludzie wchodzący w dorosłość, zakochani w sobie od lat, pewnie zostaną już razem na całe życie. Odwróciłam od nich wzrok.
Żeby znaleźć swoją drugą połówkę, najpierw przydałoby się znaleźć sobie przyjaciół.
Ja miałam książki, które nie pozwalały mi w takich chwilach złamać się w pół, inni mieli przy sobie żywych ludzi. Moimi przyjaciółmi byli bohaterowie powieści, a platoniczną miłością darzyłam Rhetta Butlera. Oni nie mogli mi jednak zastąpić śmiechu koleżanki dźwięczącego w moim uchu ani gorąca oddechu chłopaka na mojej skórze.
Westchnęłam w duchu. Jedyną nadzieją był dla mnie koniec szkoły, o ile w ogóle zdam owutemy. Wtedy wszystko mogło się zmienić.
Zabrzmiał dzwonek na lekcje. Odepchnęłam się od ściany, przy której stałam, i chyba zrobiłam to zbyt gwałtownie, bo zakręciło mi się w głowie. Odetchnęłam głęboko, widząc grupkę Ślizgonów zmierzających w moją stronę. No tak, prawie cały dzień z nimi. Wcisnęłam ręce głęboko do kieszeni i schyliłam głowę, jakby to mogło mnie ukryć przed ich pogardliwymi spojrzeniami.
I wtedy, kiedy wchodziliśmy po kolei do sali, usłyszałam głos Toma.
– Przyprowadziłaś mnie tu.
Obróciłam głowę tak szybko, że coś strzeliło mi w karku. Nieopodal stał Tom, wysoki i przystojny jak wcześniej, wpatrzony we mnie z uniesionymi brwiami. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, ponieważ świat wokół zawirował, przed oczyma zobaczyłam ciemne plamki, a potem nie widziałam już nic.

Ocknęłam się, bo czyjaś dłoń delikatnie mnie policzkowała. Zatrzepotałam powiekami i okazało się, że ta dłoń należała do Scorpiusa Malfoya, byłam jednak jeszcze zbyt zamroczona, by zdziwić się tym faktem. Nachylało się nade mną jeszcze dwóch Gryfonów z mojego rocznika, wcale nie wyglądających na zatroskanych, a raczej zadowolonych faktem, że mogą bezkarnie opuścić nudną lekcję Binnsa.
Kiedy Malfoy zobaczył, że kontaktuję z rzeczywistością, przestał klepać mnie po twarzy.
– Upadłaś mi pod nogi – mruknął. – Już ci lepiej? Jesteś biała.
W głowie pulsował mi ból, więc chyba nie do końca było lepiej. Zdałam sobie sprawę, że leżę na posadzce, a moje nogi ułożono na ławce, tak by krew napłynęła do mózgu. Powoli uniosłam się na łokciach.
– Tak… chyba tak – odparłam niepewnie i spróbowałam wstać. Kolana mi się trzęsły, a podłoga znowu postanowiła zamienić się miejscem z sufitem. Przed ponownym upadkiem uratował mnie jeden z Gryfonów, ów Robert Higgs, którego wczoraj zaatakowałam koło schodów. Usadził mnie na ławce, a drugi chłopak wygrzebał z torby batonika energetycznego.
– Masz – powiedział, podając mi słodkość. Wpatrywałam się beznamiętnie w kolorowy papierek. – No, dalej. Pewnie zjadłaś za małe śniadanie.
Malfoy wziął ode mnie batonik, odpakował go i podstawił mi pod nos.
– Jedz, nie wybrzydzaj – mruknął.
Było mi niedobrze i wstrząsały mną dreszcze, więc nawet nie biorąc do ręki batonika, odgryzłam jego niewielki kawałek. Był strasznie słodki, z kawałkami czekolady i jakimiś owocami, ale rzeczywiście, gdy przełknęłam, troszkę rozjaśniło mi się w umyśle.
– Wracajcie na lekcję – powiedziałam do chłopaków, chwytając przekąskę. – Dam sobie radę.
Malfoy natychmiast odwrócił się i zniknął w klasie, Gryfoni jeszcze zostali, gapiąc się, jak jem.
– Poudajemy, że się tobą opiekujemy, okej? Wiesz, Binns…
– Spoko – rzuciłam i wstałam. Upewniwszy się, że już wszystko w porządku, ruszyłam korytarzem w stronę wielkich schodów. Kiedy byłam już na dole niedaleko wejścia do lochów, oparłam się o zimną ścianę i odetchnęłam głęboko. Moje serce biło tak szybko, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Ta dziwna wizja Toma musiała być spowodowana niskim poziomem cukru, przecież dosłownie sekundę później fiknęłam na ziemię. Tylko dlaczego też go słyszałam? Zdarzało mi się wcześniej zasłabnąć, dwa może trzy razy, ale nigdy nie miałam omamów, zwłaszcza tak realistycznych. Dlaczego Tom pojawił się akurat teraz? Dlaczego nie ukazał mi się wczoraj, gdy szukałam go w Lesie?
Moje uciekające serce chwyciła zimna dłoń strachu.
Zaczęłam tracić rozum.

Wieczorem poszłam do biblioteki. Znalazłam książkę poświęconą biografii Tego, Którego Imienia Nie Wolno Było Wymawiać, usiadłam przy stoliku w pustym kącie i czując, jak żołądek robi fikołka, zaczęłam ją przeglądać.
Autor dużą uwagę poświęcił dzieciństwu Toma i jakie wydarzenia mogły mieć wpływ na jego dorosłość. Dobre trzydzieści stron zajmował opis jego przeżyć w Hogwarcie, uwzględniając dwukrotne otwarcie Komnaty Tajemnic, w tym jedno przez moją ciotkę. Na żadnym ze zdjęć Voldemort się nie uśmiechał. Patrzył albo zimno w obiektyw, albo gdzieś w bok, a jego twarz wyrażała znużenie. Najobszerniejszą część książki zajmowała jego czarnoksięska działalność oraz próby wyeliminowania Wybrańca. W rozdziale o okolicznościach śmierci napisano coś o horkruksach, jak twierdzili świadkowie ostatecznej walki z Harrym Potterem, ale sam zainteresowany zdementował te informacje. Ja jednak wiedziałam, że Voldemort rozszczepił swoją duszę na siedem części i to ich unicestwieniem zajmowali się moi rodzice oraz wuj przez niemal rok. Jak byłam młodsza, pochwalił się tym ojciec, za co został okrzyczany przez matkę, że nie po to wszyscy ukrywają tę informację, by nikt nie chciał się wzorować na Voldemorcie, żeby teraz on tak po prostu przekazywał ją dziecku, i to tak małemu. Następnego wieczora ojciec powiedział, że to była tylko bajka dla niegrzecznej mnie za zbicie miseczki po lodach, ale ja nie dość, że udawałam niczego nieświadomą dziewczynkę, to jeszcze pilnowałam, by to wspomnienie nie zatarło się w mojej pomięci.
I choć wtedy nie wiedziałam nic prócz tego, że horkruksy są kwintesencją czarnej magii, za pomocą której Voldemort niemalże osiągnął nieśmiertelność, to na nich się właśnie skupiłam.
Bałam się, że tam, na polanie w Zakazanym Lesie, ukryto jeszcze jednego horkruksa, o którego istnieniu nikt nie wiedział. Że spoczywa tam gdzieś część duszy Toma mogącego w odpowiedniej dla niego chwili powrócić.
Po moich plecach przebiegły dreszcze.
Powrót Lorda Voldemorta. A jeśli to faktycznie możliwe wbrew wszystkiemu, co twierdziło Ministerstwo Magii? A jeśli to jeszcze nie koniec?
– Hej.
Uniosłam głowę. Przede mną stał Malfoy.
– Jak się czujesz? – spytał, a ja pomyślałam, że chyba świat się wali, jeśli Adam Dursley i Scorpius Malfoy w tym samym dniu są zainteresowani moim stanem zdrowia.
– W porządku – wymamrotałam, ale Ślizgonowi najwyraźniej to nie wystarczyło.
– Co jadłaś na kolację?
– Yy… Kanapkę?
– Jedną?
– Daj mi spokój.
Malfoy westchnął i usiadł naprzeciwko mnie.
– Wiesz, że podział na domy jest sztuczny i tak naprawdę niewiele wart? Nie musisz automatycznie być wobec mnie wrogo nastawiona.
Założyłam ręce na piersiach, czując, jak rumienią mi się policzki.
– A czy to nie ty przypadkiem przez pierwsze cztery lata organizowałeś sobie i kolegom zabawę moim kosztem?
Scorpius zacisnął usta.
– Wyrosłem z tego – odparł, jakby to miało go usprawiedliwić.
– Ach, wyrosłeś… – powtórzyłam. – Dalej nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
– Nie każę ci. – Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodniej na krześle. – Chciałem być miły i zapytałem, jak się czujesz, to wszystko. Jeśli nie chcesz zniżyć się do mojego poziomu, to możemy udawać, że mnie nie widziałaś.
Zarumieniłam się jeszcze bardziej, bo dupek miał rację.
– Przepraszam – mruknęłam, nie patrząc na niego.
– Ja też, ale nie za tamto pytanie. – Mierzyliśmy się długo spojrzeniem. Najgorsza była szczerość na jego twarzy i to, że w nią wierzyłam. – Źle wyglądasz, Weasley, powinnaś iść do skrzydła szpitalnego.
– Zawsze tak wyglądam. – Wciąż na niego nie spojrzałam, zawstydzona.
– Nie, nie zawsze.
Serce zatłukło mi się w piersi. Obserwował mnie? Skąd takie wnioski, jeśli przez ostatnie lata nie zwracaliśmy na siebie szczególnej uwagi? Odważyłam się unieść wzrok. Oczy Scorpiusa były intensywnie niebieskie, jeszcze bardziej niebieskie niż mojego ojca.
– Czytasz o Czarnym Panu? – spytał niespodziewanie, wskazując głową książkę. Tytuł, którego użył, sprawił, że coś zaskoczyło w mojej głowie.
– Twoja rodzina mu służyła, dlatego tak go nazywasz – powiedziałam powoli, obserwując, jak twarz chłopaka tężeje. Nachylił się nieco w moją stronę.
– Masz z tym problem? – syknął.
– Nie – odpowiedziałam szczerze. – O ile ty nie masz z tym, że moi rodzice pomogli w jego upadku.
Oboje milczeliśmy, wiedząc, że następny ruch należy do Malfoya.
– Nie mam – rzekł w końcu. – I nie rodzina, tylko dziadek i ojciec – sprostował.
Miałam ochotę powiedzieć, że niewiele się pomyliłam, ale się powstrzymałam.
– Interesuje mnie jego dzieciństwo – powiedziałam wymijająco. – Życiorys potężnych ludzi, nawet jeśli byli źli, zawsze…
– Czytasz o horkruksach, a nie o jego dzieciństwie – przerwał mi spokojnie Malfoy. Odruchowo zerknęłam na otwartą stronę i odruchowo położyłam na niej ręce. – Wiesz, czym były?
Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu prawdę i czy w razie czego mógłby ją wykorzystać przeciwko mnie.
– Wiem – zaryzykowałam. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę i jak w kreskówkach, żarówka zapłonęła nad moją głową. – A ty chcesz się czegoś dowiedzieć i dlatego ze mną rozmawiasz.
Scorpius uśmiechnął się ironicznie.
– Pudło, marcheweczko. – Żarówka natychmiast zgasła. – Sztuczny podział, pamiętasz? Nie każdy Ślizgon jest przebiegły, mnie to akurat bardzo źle wychodzi. Tak się składa, że wiem o nich całkiem sporo, pewnie więcej od ciebie, ale jeśli chcesz, mogę ci tę wiedzę udostępnić.
Uniosłam wysoko brwi, zaskoczona tą propozycją. Znowu mówił szczerze, bez mrugnięcia okiem. Intuicja szeptała coś o podstępie, ale uciszyłam ją, gdy pomyślałam o słowach Magoriana i o tym, że mogłam oszaleć. Nawet jeśli to był podstęp, mogłam dowiedzieć się czegoś na temat moich omamów… czy czegokolwiek, czym były.
– W jaki sposób? – spytałam lekko drżącym głosem.
Scorpius złożył ręce na stoliku, jakby przeprowadzał ze mną ważne negocjacje.
– Mogę pożyczyć ci książkę, której nie znajdziesz tutaj… mogę też ci opowiedzieć.
– Wolę książkę – odparłam natychmiast. – Ale jeśli to jakiś numer, Malfoy…
– To żaden numer – przerwał mi i wstał. – Dostaniesz ją do końca tygodnia.
I już go nie było.

Wieczorem okazało się, że może pomoc Scorpiusa wcale nie będzie mi potrzebna.
Będąc w łazience, wyjmowałam z kieszeni szaty jakieś papierki, ścinki i takie tam. Pod palcami wyczułam coś małego i twardego, więc szybko to wyjęłam i podstawiłam do światła. Był to kamyk, niezbyt duży, tu i tam oblepiony ziemią, ale poza tym gładki jak żaden zwykły kamyk. Miał, jak naliczyłam, osiem trójkątnych ścianek i równe krawędzie, co w połączeniu z jego gładkością wskazywało, że musiał zostać tak uformowany przez człowieka. Nie pamiętałam, skąd wziął się w mojej kieszeni. Obróciłam go parę razy w palcach, ściągając z niego brud.
– Znowu tutaj jestem.
Krzyknęłam, kamyk upadł na podłogę, a ja prawie dostałam zawału. Tom, tak, to na pewno był jego głos. Pozostałe dziewczyny będące w łazience patrzyły na mnie jak na wariatkę. Na mnie, nie na Toma, którego głos przed chwilą słyszałam, a którego już nigdzie nie było. Rozgorączkowana zgarnęłam z ziemi swoją szatę razem z kamykiem i wybiegłam; biegłam tak długo, dopóki nie znalazłam się na korytarzu w lochach.
– Bożebożebożeboże – powtarzałam w kółko, choć nie byłam religijna. – Bożebożeboże…
Znowu to samo nie to nie może być prawda
oszalałam
– Boże!
skąd on się wziął w tej głupiej łazience dlaczego wtedy dlaczego znowu
to niemożliwe one go nie usłyszały ani tym bardziej nie widziały
zamkną mnie w szpitalu dla obłąkanych
oszalałamoszalałamoszalałam
Wstrzymałam powietrze i bardzo powoli je wypuściłam.
Musiałam się uspokoić.
Oparłam się o ścianę, było mi gorąco, choć dłonie miałam lodowate i drżące. W jednej z nich ściskałam kurczowo szatę, w drugiej zamknęłam kamyk. Miałam ochotę bić głową o mur, żeby obudzić się z tego okropnego koszmaru szaleństwa, żeby wreszcie umysł przestał płatać mi figle, żebym wreszcie przestała spotykać Lorda Voldemorta…!
Oddychałam głęboko, starając się opanować. Usiadłam na zimnej posadzce i próbowałam pozbierać myśli, wmówić sobie, że to tylko brak magnezu i mama miała rację, i że brakuje mi witam, i że powinnam więcej jeść że po prostu jestem niedożywiona że mama miała rację zawsze trzeba słuchać mamy
Skupiłam wzrok na kamyku zaciskanym w dłoniach; blask pobliskiej pochodni odbijał się w jego gładkich ściankach. Na jednej ze stron był wyryty jakiś symbol, a może to po prostu pęknięcie…
Wiedziałam, że znów tu jest, zanim się odezwał.
Stał nade mną, poważny, może zdenerwowany. Jego oczy zdawały się migotać szkarłatem. Nie krzyknęłam, chyba byłam zbyt przerażona jego wcześniejszym pojawieniem się w łazience. Zamarłam, sparaliżowana chłodem jego obecności.
Kucnął prawie tak samo jak w moim śnie, z tą różnicą, że to była rzeczywistość, a ja prawie na pewno nie zwariowałam.
– Jak masz na imię?
Czarne oczy analizowały każdy szczegół mojej twarzy.
– Rose – wyszeptałam.
– Porozmawiaj ze mną, Rose. Dawno nie rozmawiałem z nikim jak z przyjacielem.
_______________

Nie mówię, że wracam na dłużej, ale… dobrze jest znów pisać.

3 komentarze:

  1. Najleprze i najbardziej trzymające w napięciu opowiadanie o nowym pokoleniu jakie czytalam! Umiesz zainteresować czytelnika. Bede czekać na kolejna część "Sztuki upadku".
    Pozdrawiam cieplutko,
    Cath

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze jest przeczytać coś Twojego

    OdpowiedzUsuń

Obrazek z nagłówka wzięłam stąd. W porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.

Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.