III Czarny Pan
Przez błonia szłam na sztywnych
nogach, ze wzrokiem wbitym w ciemność, i chyba naprawdę cud sprawił, że nie
wlazłam do jeziora albo nie zahaczyłam nogą o kamień. Miałam lodowate dłonie, było
mi niedobrze, choć te dwie kanapki, które zjadłam na kolacje, należały już do
przeszłości.
Oszalałam. Byłam tego pewna tak
jak tego, że moje palce zaciskały się w tamtej chwili na różdżce. Oszalałam, bo
niby jak mogłam widzieć, rozmawiać z
nieżyjącym od tylu lat czarnoksiężnikiem? Jak mogłam spotkać ducha Lorda
Voldemorta? Jednak czy na pewno ducha…? Wyglądał tak realnie, gdybym dotknęła
jego szaty, byłaby tak samo miękka jak moja. Rozważałam taki scenariusz:
pobiegłam do Zakazanego Lasu, potknęłam się na tamtej polanie, uderzyłam głową
o jakiś wystający korzeń i to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni.
Tyle że moje ciało zdecydowanie
zaprzeczało tej wersji – żadnego guza, nawet najmniejszego siniaczka. Zresztą,
spotkanie z Magorianem na pewno się wydarzyło! Chociaż… Chociaż może centaur miał
rację i rzeczywiście postradałam rozum?
W dormitorium położyłam się tak
jak stałam – w ubraniu i w butach. Śniła mi się komnata ozdobiona kamieniami
wydobytymi spod krypika. W powietrzu migotało kolorowe światło, odbite od rubinów,
szmaragdów, topazów. Na końcu komnaty, na tronie zbudowanym z ludzkich kości,
siedział Tom Riddle.
– Chodź – dobiegł mnie jakby z
oddali jego głos. Pobiegłam ku niemu pędem i padłam u stóp tronu. Tom wstał i
kucnął obok, tak bym z bliska mogła oglądać jego czarne, bezdenne oczy. –
Jesteś moja.
Na śniadaniu nie wyczekiwałam
listu od Hugona; te przestały przychodzić już dawno temu. Gdy piłam sok
dyniowy, przycupnęła przede mną sowa mojej matki. Do nóżki miała przywiązaną
tabliczkę mugolskiej mlecznej czekolady z karteczką „To magnez, nie kalorie.
Miłego tygodnia, skarbie”. Siedem słów. Tylko tyle miała mi do powiedzenia,
tylko tyle miała mi do przekazania. Nazwanie mnie skarbem wzbudziło we mnie
złość, która aż prosiła się, by wyładować ją, biegając wokół jeziora. Nie,
żadnego biegania, powiedziałam sobie w duchu. Za blisko Zakazanego Lasu.
Mój wzrok automatycznie
powędrował w stronę wejścia do Wielkiej Sali, jakby zaraz miał się w nim
pojawić Tom Riddle z odznaką Slytherinu na piersi. Zamiast tego ujrzałam Adama
i choć zaraz zajęłam się z powrotem kontemplowaniem soku dyniowego, nasze oczy
na ułamek sekundy się spotkały, a po chwili on sam siedział już obok mnie.
– Znowu wyglądasz jak Ponurak –
rzucił na powitanie. Nie zwróciłam na niego uwagi. – Jadłaś coś?
Dopiero wtedy na niego
popatrzyłam, ze zdziwieniem, bo jeszcze mu się nie zdarzyło, by pytał o coś z troską.
– Co cię to obchodzi?
– Zrobisz niepotrzebną aferę,
jeśli zemdlejesz.
– Spadaj, Dursley.
– Rose, wyjątkowo pytam serio –
powiedział poważnie Adam. – Jesteś okropnie blada i świecą ci się oczy.
Marchewki są zazwyczaj pomarańczowe.
W odpowiedzi rzuciłam mu pod nos
czekoladę od matki.
– Masz, magnez podobno wspomaga
myślenie, a tobie się to przyda.
I wyszłam z Wielkiej Sali,
zastanawiając się, czy wyglądam aż tak źle, że nawet głupi Adam Dursley
zainteresował się moim samopoczuciem. Przez niego rzeczywiście nie zdążyłam nic
zjeść; modliłam się tylko, by nie paść twarzą w doniczkę na zielarstwie.
Na przerwie przed historią magii
na ławce nieopodal siedział Albus z Heather. Trzymali się za ręce, a ona dłonią
przeczesywała mu burzę czarnych włosów. Ładnie razem wyglądali. Młodzi ludzie
wchodzący w dorosłość, zakochani w sobie od lat, pewnie zostaną już razem na
całe życie. Odwróciłam od nich wzrok.
Żeby znaleźć swoją drugą połówkę, najpierw przydałoby się znaleźć sobie
przyjaciół.
Ja miałam książki, które nie
pozwalały mi w takich chwilach złamać się w pół, inni mieli przy sobie żywych
ludzi. Moimi przyjaciółmi byli bohaterowie powieści, a platoniczną miłością
darzyłam Rhetta Butlera. Oni nie mogli mi jednak zastąpić śmiechu koleżanki
dźwięczącego w moim uchu ani gorąca oddechu chłopaka na mojej skórze.
Westchnęłam w duchu. Jedyną
nadzieją był dla mnie koniec szkoły, o ile w ogóle zdam owutemy. Wtedy wszystko
mogło się zmienić.
Zabrzmiał dzwonek na lekcje.
Odepchnęłam się od ściany, przy której stałam, i chyba zrobiłam to zbyt
gwałtownie, bo zakręciło mi się w głowie. Odetchnęłam głęboko, widząc grupkę
Ślizgonów zmierzających w moją stronę. No tak, prawie cały dzień z nimi.
Wcisnęłam ręce głęboko do kieszeni i schyliłam głowę, jakby to mogło mnie ukryć
przed ich pogardliwymi spojrzeniami.
I wtedy, kiedy wchodziliśmy po
kolei do sali, usłyszałam głos Toma.
– Przyprowadziłaś mnie tu.
Obróciłam głowę tak szybko, że
coś strzeliło mi w karku. Nieopodal stał Tom, wysoki i przystojny jak
wcześniej, wpatrzony we mnie z uniesionymi brwiami. Nie zdążyłam nic
odpowiedzieć, ponieważ świat wokół zawirował, przed oczyma zobaczyłam ciemne
plamki, a potem nie widziałam już nic.
Ocknęłam się, bo czyjaś dłoń
delikatnie mnie policzkowała. Zatrzepotałam powiekami i okazało się, że ta dłoń
należała do Scorpiusa Malfoya, byłam jednak jeszcze zbyt zamroczona, by zdziwić
się tym faktem. Nachylało się nade mną jeszcze dwóch Gryfonów z mojego
rocznika, wcale nie wyglądających na zatroskanych, a raczej zadowolonych
faktem, że mogą bezkarnie opuścić nudną lekcję Binnsa.
Kiedy Malfoy zobaczył, że
kontaktuję z rzeczywistością, przestał klepać mnie po twarzy.
– Upadłaś mi pod nogi – mruknął.
– Już ci lepiej? Jesteś biała.
W głowie pulsował mi ból, więc
chyba nie do końca było lepiej. Zdałam sobie sprawę, że leżę na posadzce, a
moje nogi ułożono na ławce, tak by krew napłynęła do mózgu. Powoli uniosłam się
na łokciach.
– Tak… chyba tak – odparłam
niepewnie i spróbowałam wstać. Kolana mi się trzęsły, a podłoga znowu
postanowiła zamienić się miejscem z sufitem. Przed ponownym upadkiem uratował
mnie jeden z Gryfonów, ów Robert Higgs, którego wczoraj zaatakowałam koło
schodów. Usadził mnie na ławce, a drugi chłopak wygrzebał z torby batonika
energetycznego.
– Masz – powiedział, podając mi
słodkość. Wpatrywałam się beznamiętnie w kolorowy papierek. – No, dalej. Pewnie
zjadłaś za małe śniadanie.
Malfoy wziął ode mnie batonik,
odpakował go i podstawił mi pod nos.
– Jedz, nie wybrzydzaj –
mruknął.
Było mi niedobrze i wstrząsały
mną dreszcze, więc nawet nie biorąc do ręki batonika, odgryzłam jego niewielki
kawałek. Był strasznie słodki, z kawałkami czekolady i jakimiś owocami, ale
rzeczywiście, gdy przełknęłam, troszkę rozjaśniło mi się w umyśle.
– Wracajcie na lekcję –
powiedziałam do chłopaków, chwytając przekąskę. – Dam sobie radę.
Malfoy natychmiast odwrócił się
i zniknął w klasie, Gryfoni jeszcze zostali, gapiąc się, jak jem.
– Poudajemy, że się tobą
opiekujemy, okej? Wiesz, Binns…
– Spoko – rzuciłam i wstałam.
Upewniwszy się, że już wszystko w porządku, ruszyłam korytarzem w stronę
wielkich schodów. Kiedy byłam już na dole niedaleko wejścia do lochów, oparłam
się o zimną ścianę i odetchnęłam głęboko. Moje serce biło tak szybko, jakby
chciało wyrwać się z piersi.
Ta dziwna wizja Toma musiała być
spowodowana niskim poziomem cukru, przecież dosłownie sekundę później fiknęłam
na ziemię. Tylko dlaczego też go słyszałam? Zdarzało mi się wcześniej
zasłabnąć, dwa może trzy razy, ale nigdy nie miałam omamów, zwłaszcza tak
realistycznych. Dlaczego Tom pojawił się akurat teraz? Dlaczego nie ukazał mi
się wczoraj, gdy szukałam go w Lesie?
Moje uciekające serce chwyciła
zimna dłoń strachu.
Zaczęłam tracić rozum.
Wieczorem poszłam do biblioteki.
Znalazłam książkę poświęconą biografii Tego, Którego Imienia Nie Wolno Było
Wymawiać, usiadłam przy stoliku w pustym kącie i czując, jak żołądek robi
fikołka, zaczęłam ją przeglądać.
Autor dużą uwagę poświęcił
dzieciństwu Toma i jakie wydarzenia mogły mieć wpływ na jego dorosłość. Dobre
trzydzieści stron zajmował opis jego przeżyć w Hogwarcie, uwzględniając
dwukrotne otwarcie Komnaty Tajemnic, w tym jedno przez moją ciotkę. Na żadnym
ze zdjęć Voldemort się nie uśmiechał. Patrzył albo zimno w obiektyw, albo
gdzieś w bok, a jego twarz wyrażała znużenie. Najobszerniejszą część książki
zajmowała jego czarnoksięska działalność oraz próby wyeliminowania Wybrańca. W
rozdziale o okolicznościach śmierci napisano coś o horkruksach, jak twierdzili
świadkowie ostatecznej walki z Harrym Potterem, ale sam zainteresowany
zdementował te informacje. Ja jednak wiedziałam, że Voldemort rozszczepił swoją
duszę na siedem części i to ich unicestwieniem zajmowali się moi rodzice oraz
wuj przez niemal rok. Jak byłam młodsza, pochwalił się tym ojciec, za co został
okrzyczany przez matkę, że nie po to wszyscy ukrywają tę informację, by nikt
nie chciał się wzorować na Voldemorcie, żeby teraz on tak po prostu przekazywał
ją dziecku, i to tak małemu. Następnego wieczora ojciec powiedział, że to była
tylko bajka dla niegrzecznej mnie za zbicie miseczki po lodach, ale ja nie
dość, że udawałam niczego nieświadomą dziewczynkę, to jeszcze pilnowałam, by to
wspomnienie nie zatarło się w mojej pomięci.
I choć wtedy nie wiedziałam nic
prócz tego, że horkruksy są kwintesencją czarnej magii, za pomocą której
Voldemort niemalże osiągnął nieśmiertelność, to na nich się właśnie skupiłam.
Bałam się, że tam, na polanie w
Zakazanym Lesie, ukryto jeszcze jednego horkruksa, o którego istnieniu nikt nie
wiedział. Że spoczywa tam gdzieś część duszy Toma mogącego w odpowiedniej dla
niego chwili powrócić.
Po moich plecach przebiegły
dreszcze.
Powrót Lorda Voldemorta. A jeśli
to faktycznie możliwe wbrew wszystkiemu, co twierdziło Ministerstwo Magii? A
jeśli to jeszcze nie koniec?
– Hej.
Uniosłam głowę. Przede mną stał
Malfoy.
– Jak się czujesz? – spytał, a
ja pomyślałam, że chyba świat się wali, jeśli Adam Dursley i Scorpius Malfoy w
tym samym dniu są zainteresowani moim stanem zdrowia.
– W porządku – wymamrotałam, ale
Ślizgonowi najwyraźniej to nie wystarczyło.
– Co jadłaś na kolację?
– Yy… Kanapkę?
– Jedną?
– Daj mi spokój.
Malfoy westchnął i usiadł
naprzeciwko mnie.
– Wiesz, że podział na domy jest
sztuczny i tak naprawdę niewiele wart? Nie musisz automatycznie być wobec mnie
wrogo nastawiona.
Założyłam ręce na piersiach,
czując, jak rumienią mi się policzki.
– A czy to nie ty przypadkiem
przez pierwsze cztery lata organizowałeś sobie i kolegom zabawę moim kosztem?
Scorpius zacisnął usta.
– Wyrosłem z tego – odparł,
jakby to miało go usprawiedliwić.
– Ach, wyrosłeś… – powtórzyłam.
– Dalej nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
– Nie każę ci. – Wzruszył
ramionami i rozsiadł się wygodniej na krześle. – Chciałem być miły i zapytałem,
jak się czujesz, to wszystko. Jeśli nie chcesz zniżyć się do mojego poziomu, to
możemy udawać, że mnie nie widziałaś.
Zarumieniłam się jeszcze
bardziej, bo dupek miał rację.
– Przepraszam – mruknęłam, nie
patrząc na niego.
– Ja też, ale nie za tamto
pytanie. – Mierzyliśmy się długo spojrzeniem. Najgorsza była szczerość na jego
twarzy i to, że w nią wierzyłam. – Źle wyglądasz, Weasley, powinnaś iść do
skrzydła szpitalnego.
– Zawsze tak wyglądam. – Wciąż
na niego nie spojrzałam, zawstydzona.
– Nie, nie zawsze.
Serce zatłukło mi się w piersi.
Obserwował mnie? Skąd takie wnioski, jeśli przez ostatnie lata nie zwracaliśmy
na siebie szczególnej uwagi? Odważyłam się unieść wzrok. Oczy Scorpiusa były
intensywnie niebieskie, jeszcze bardziej niebieskie niż mojego ojca.
– Czytasz o Czarnym Panu? –
spytał niespodziewanie, wskazując głową książkę. Tytuł, którego użył, sprawił,
że coś zaskoczyło w mojej głowie.
– Twoja rodzina mu służyła,
dlatego tak go nazywasz – powiedziałam powoli, obserwując, jak twarz chłopaka
tężeje. Nachylił się nieco w moją stronę.
– Masz z tym problem? – syknął.
– Nie – odpowiedziałam szczerze.
– O ile ty nie masz z tym, że moi rodzice pomogli w jego upadku.
Oboje milczeliśmy, wiedząc, że
następny ruch należy do Malfoya.
– Nie mam – rzekł w końcu. – I
nie rodzina, tylko dziadek i ojciec – sprostował.
Miałam ochotę powiedzieć, że
niewiele się pomyliłam, ale się powstrzymałam.
– Interesuje mnie jego
dzieciństwo – powiedziałam wymijająco. – Życiorys potężnych ludzi, nawet jeśli
byli źli, zawsze…
– Czytasz o horkruksach, a nie o
jego dzieciństwie – przerwał mi spokojnie Malfoy. Odruchowo zerknęłam na
otwartą stronę i odruchowo położyłam na niej ręce. – Wiesz, czym były?
Zastanawiałam się, czy powiedzieć
mu prawdę i czy w razie czego mógłby ją wykorzystać przeciwko mnie.
– Wiem – zaryzykowałam.
Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę i jak w kreskówkach, żarówka
zapłonęła nad moją głową. – A ty chcesz się czegoś dowiedzieć i dlatego ze mną
rozmawiasz.
Scorpius uśmiechnął się
ironicznie.
– Pudło, marcheweczko. – Żarówka
natychmiast zgasła. – Sztuczny podział, pamiętasz? Nie każdy Ślizgon jest
przebiegły, mnie to akurat bardzo źle wychodzi. Tak się składa, że wiem o nich
całkiem sporo, pewnie więcej od ciebie, ale jeśli chcesz, mogę ci tę wiedzę
udostępnić.
Uniosłam wysoko brwi, zaskoczona
tą propozycją. Znowu mówił szczerze, bez mrugnięcia okiem. Intuicja szeptała
coś o podstępie, ale uciszyłam ją, gdy pomyślałam o słowach Magoriana i o tym,
że mogłam oszaleć. Nawet jeśli to był podstęp, mogłam dowiedzieć się czegoś na
temat moich omamów… czy czegokolwiek, czym były.
– W jaki sposób? – spytałam
lekko drżącym głosem.
Scorpius złożył ręce na stoliku,
jakby przeprowadzał ze mną ważne negocjacje.
– Mogę pożyczyć ci książkę,
której nie znajdziesz tutaj… mogę też ci opowiedzieć.
– Wolę książkę – odparłam
natychmiast. – Ale jeśli to jakiś numer, Malfoy…
– To żaden numer – przerwał mi i
wstał. – Dostaniesz ją do końca tygodnia.
I już go nie było.
Wieczorem okazało się, że może
pomoc Scorpiusa wcale nie będzie mi potrzebna.
Będąc w łazience, wyjmowałam z
kieszeni szaty jakieś papierki, ścinki i takie tam. Pod palcami wyczułam coś
małego i twardego, więc szybko to wyjęłam i podstawiłam do światła. Był to
kamyk, niezbyt duży, tu i tam oblepiony ziemią, ale poza tym gładki jak żaden
zwykły kamyk. Miał, jak naliczyłam, osiem trójkątnych ścianek i równe
krawędzie, co w połączeniu z jego gładkością wskazywało, że musiał zostać tak
uformowany przez człowieka. Nie pamiętałam, skąd wziął się w mojej kieszeni.
Obróciłam go parę razy w palcach, ściągając z niego brud.
– Znowu tutaj jestem.
Krzyknęłam, kamyk upadł na
podłogę, a ja prawie dostałam zawału. Tom, tak, to na pewno był jego głos.
Pozostałe dziewczyny będące w łazience patrzyły na mnie jak na wariatkę. Na
mnie, nie na Toma, którego głos przed chwilą słyszałam, a którego już nigdzie
nie było. Rozgorączkowana zgarnęłam z ziemi swoją szatę razem z kamykiem i
wybiegłam; biegłam tak długo, dopóki nie znalazłam się na korytarzu w lochach.
– Bożebożebożeboże – powtarzałam
w kółko, choć nie byłam religijna. – Bożebożeboże…
Znowu to samo nie to nie może
być prawda
oszalałam
– Boże!
skąd on się wziął w tej głupiej
łazience dlaczego wtedy dlaczego znowu
to niemożliwe one go nie
usłyszały ani tym bardziej nie widziały
zamkną mnie w szpitalu dla
obłąkanych
oszalałamoszalałamoszalałam
Wstrzymałam powietrze i bardzo
powoli je wypuściłam.
Musiałam się uspokoić.
Oparłam się o ścianę, było mi
gorąco, choć dłonie miałam lodowate i drżące. W jednej z nich ściskałam
kurczowo szatę, w drugiej zamknęłam kamyk. Miałam ochotę bić głową o mur, żeby obudzić
się z tego okropnego koszmaru szaleństwa, żeby wreszcie umysł przestał płatać
mi figle, żebym wreszcie przestała spotykać Lorda Voldemorta…!
Oddychałam głęboko, starając się
opanować. Usiadłam na zimnej posadzce i próbowałam pozbierać myśli, wmówić
sobie, że to tylko brak magnezu i mama miała rację, i że brakuje mi witam, i że
powinnam więcej jeść że po prostu jestem niedożywiona że mama miała rację
zawsze trzeba słuchać mamy
Skupiłam wzrok na kamyku
zaciskanym w dłoniach; blask pobliskiej pochodni odbijał się w jego gładkich
ściankach. Na jednej ze stron był wyryty jakiś symbol, a może to po prostu
pęknięcie…
Wiedziałam, że znów tu jest,
zanim się odezwał.
Stał nade mną, poważny, może
zdenerwowany. Jego oczy zdawały się migotać szkarłatem. Nie krzyknęłam, chyba
byłam zbyt przerażona jego wcześniejszym pojawieniem się w łazience. Zamarłam,
sparaliżowana chłodem jego obecności.
Kucnął prawie tak samo jak w
moim śnie, z tą różnicą, że to była rzeczywistość, a ja prawie na pewno nie
zwariowałam.
– Jak masz na imię?
Czarne oczy analizowały każdy
szczegół mojej twarzy.
– Rose – wyszeptałam.
– Porozmawiaj ze mną, Rose.
Dawno nie rozmawiałem z nikim jak z przyjacielem.
_______________
Nie mówię, że wracam na dłużej,
ale… dobrze jest znów pisać.
Wspaniałe!
OdpowiedzUsuńNajleprze i najbardziej trzymające w napięciu opowiadanie o nowym pokoleniu jakie czytalam! Umiesz zainteresować czytelnika. Bede czekać na kolejna część "Sztuki upadku".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Cath
Dobrze jest przeczytać coś Twojego
OdpowiedzUsuń