Przez ostatni szum wokół par
homoseksualnych i pragnienia posiadania przez nich dzieci, coraz częściej można
natknąć się w mediach na podkreślanie wartości typowego modelu rodziny – to
znaczy takiej składającej się z dzieci, matki oraz ojca, takiej, w której każdy
ma określoną rolę i zadania; poprawnej, niezepsutej,
dobrej. Czy aby na pewno „zdrowa
rodzina” jest tak nieskazitelna, jak powinna?
Okazuje się, że nie do końca.
Proporcjonalnie do głosów
krzyczących o zboczeniach i dewiacjach mnoży się liczba osób zwracających uwagę
na coś równie istotnego: na brak ojców. Że powstaje coraz więcej niepełnych
rodzin, że coraz więcej matek zostaje samych z obowiązkiem wychowania dzieci,
że w wielu przypadkach młodzi ludzie nawet nie znają tożsamości własnych
rodzicieli.
A czasem tylko tożsamość jest im
znana, nic poza tym – co w gruncie rzeczy równa się temu samemu.
Nie będę się rozpisywać na temat
tego, co dzieje się z psychiką dziecka, ponieważ nie jestem ekspertem. Na ten jakże
aktualny temat „wymierania ojców” książkę napisał pan Dawid Blankenborn. Nosi
ona tytuł „Ameryka bez ojców”. Blankenborn skupia się w niej na problemie
dorastania dzieci bez ojców, czy to z powodu ich przedwczesnej śmierci, czy to
z powodu ich odejścia od rodziny. W wywiadzie z działaczką społeczną Ireną
Koźmińską powiedział między innymi: Kiedy
rodzic umiera, dziecko doświadcza głębokiego smutku i uczucia straty, kiedy
natomiast ojciec opuszcza rodzinę, dziecko doznaje niepokoju i popada w
samooskarżenie się – pewnie zrobiłem coś złego, skoro mój tatuś mnie nie kocha
i nie mieszka ze mną. Zaczyna czuć, że jest gorsze, że jest z nim coś nie w
porządku skoro nie było warte miłości swego ojca. To jest dla niego niszczące.
Każdy z nas, jeśli sam nie
doświadczył czegoś podobnego, to przynajmniej zna kogoś, kto w swoim życiu albo
nigdy nie zaznał miłości ojcowskiej, albo miał z nią styczność tylko przez
krótki okres. Część takich ludzi względnie szybko godzi się z losem i przyjmują
do wiadomości fakt, że muszą obyć się bez ojca. Prowadzą spokojną egzystencję,
mając matkę i tylko matkę, i nawet nie oczekując na byle namiastkę ojcowskich
uczuć. Reszcie nie jest tak kolorowo – rzeczywiście czują się zniszczeni, jak
to ujął Blakenborn, i przez dłuższą część życia zmagają się z bólem i brakiem
samoakceptacji, wytykając sobie odejście ojca jako ich winę.
Powyżej omówiłam kwestię fizycznego
braku drugiego rodzica, teraz powrócę do zdrowej-niezdrowej rodziny, o której
wspomniałam na samym początku.
Podczas tegorocznej Nocy Teatrów
miałam okazję zobaczyć spektakl „Tato” grany przez aktorów Teatru Bagateli.
Choć nie na to przedstawienie miałam chrapkę, dobrą decyzją okazało się udanie
właśnie na nie. Pierwsze minuty?
Nie lubimy ojców. Dlatego ich nie ma. […] A ci, którzy zostają, są
enigmatyczni.[…]
Można to zinterpretować tak, że
to nasza, dzieci, wina, że nie ma taty. Bo ze wszystkim zwracamy się do mamy,
bo nie zaszczycamy go rozmową, bo nie okazujemy mu miłości. Tyle że czasem to
nie nasza wina. O tym również mówił w wywiadzie Blankenborn – że obecność ojca
w domu, ale brak jego zaangażowania w życie swojego dziecka, jest dla tegoż
dziecka równie bolesne, jak bolesny by był zupełny brak taty. Tatusia. Papy.
Śmiem nie do końca zgodzić się z
panem B., jako że uważam, iż świadomość, że ojciec jest, ale ma cię gdzieś, o wiele bardziej boli. Nagle zaczynasz
sobie zadawać pytania: czy mając ojca, na pewno możesz go tak nazywać? Czy w
ogóle kiedykolwiek mogłeś? Czy kiedykolwiek go miałeś, czy nie jest on nikim
innym, jak tylko dawcą genów, dzięki którym masz brązowe oczy i cięty język?
Bo ojciec to ktoś, kogo obecność
zawsze czujesz, kto wiesz, że oprócz bycia dumnym z twoich osiągnięć, troszczy
się o ciebie i o tobie myśli. To jest ktoś, do kogo nie boisz się powiedzieć
"Tato" ani nie czujesz skrępowania, kiedy cię obejmuje. To ktoś, kto
daje ci więcej niż kieszonkowe na kino czy stówkę za dobry rok szkolny. Kto
oprócz używania słów "Kocham cię", daje ci to odczuć. To ktoś, o kim
myślisz, kiedy nie masz pojęcia, do kogo zwrócić się o pomoc albo kiedy chcesz
się pochwalić osiągnięciami. To ktoś, z kim potrafisz rozmawia; wystarczy
zwykła rozmowa o zwyczajnych rzeczach, o tym, że się nie wyspałeś, a ten dżem
na śniadanie był lepszy niż poprzedni. Tylko jak, przecież nie masz do czego
nawiązać, o on nawet nie wie, co cię interesuje ani co się teraz dzieje w twoim
życiu. Nie ma o tym pojęcia, bo go to nie obchodzi.
Nie lubimy ojców. Dlatego ich nie ma?
Nie. Nie ma ojców. Dlatego ich
nie lubimy.
Nie ma ich, dlatego powstają
złamane, dziecięce serca. Dziecięce, ale chodzi mi tutaj o dziecko ojca, nie o
dziecko jako okres życia. Dziesięć, siedemnaście, dwadzieścia osiem,
czterdzieści, sześćdziesiąt lat. Ten ból będzie towarzyszył ci zawsze,
zwiększając pulsowanie wtedy, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewał.
Bo ludzie, którzy już się
pogodzili z losem, tak naprawdę tęsknią. Ojciec, Ten w niebie, nie zastąpi im
tego na ziemi, nawet jeśli bardzo mocno Go kochają. Co z tego, że zostaje im
znalezienie partnera? Dziewczyny będą czuły dystans do mężczyzn, ponieważ nie
potrafiły zaufać temu jednemu, który powinien był być najbliżej nich. Chłopcy,
pozbawieni wzorca, nie zawsze zachowają się odpowiednio w danej sytuacji.
Myślenia nie da się zmienić tak
szybko i łatwo, ale nawet nie o to chodzi. Chodzi o to, że ojca nie da się
zastąpić.
A dziecięce serce nigdy się nie
goi.
Trafiłaś w sedno. Gratuluję i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZgadzam się z poprzedniczką - trafiłaś w sedno. Obserwując moich znajomych coraz częściej dostrzegam, że od kogoś odszedł jeden z rodziców - nie tylko ojcowie, coraz częściej matki zostawiają swoje dzieci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Trafiłaś w sedno. Doświadczyłam braku ojca, którego teraz nawet nie mam ochoty nazywać ojcem. Jakieś kilka miesięcy temu, gdy życie wróciło na właściwy tor odnalazłam taką osobą, a raczej ona odnalazła naszą, niepełną rodzinę, stając się jej uzupełnieniem. Trudno mi jakoś pozbierać swoje wszystkie odczucia, bo raz było gorzej, potrafiłam szczerze twierdzić, że go nienawidzę, pieprzyłam wszystkie sprawy - można byłoby powiedzieć - towarzyskie, a czasami marzyłam o tym, żeby był obok albo wyobrażałam sobie, że przecież jest cudnym człowiekiem. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet jeśli go nie ma, to i tak potencjalnych partnerów (a wpadłam na to czytając miniaturę ,,Odbicie'' autorstwa Niah) wybiera się patrząc na swoich rodziców. Więc zawsze był blondyn rozchwytywany przez wszystkie kobiety z wesołymi oczami. Szkoda tylko, że nie był ze mną zawsze, że nie był moim tatą.
OdpowiedzUsuńKiedy byłam mała, to z tatą spędzałam sporo czasu, jeździłam z nim czasem do pracy (na zlecenia, właściwie na terenie całego województwa), grałam na komputerze... był z niego taki bardziej towarzysz do zabawy niż ojciec, ale z tego to ja sobie sprawę zdałam znacznie później.
OdpowiedzUsuńWtedy już z taty zrobił się pan zwany w rozmowach po imieniu, ojciec w dowodzie. Historia jakich wiele, choć może z drobnymi nietypowymi urozmaiceniami - kłócił się, miał gdzieś obowiązki, wyjechał za granicę. Parę razy przyjechał, od rozwodu nie mam z nim kontaktu. Nic. Nawet głupiej kartki na święta.
Najgorsze w tym jest to, że bez takiego ojca w domu jest lepiej, to nie tylko moje zdanie. Przykra sprawa. Ale jest trudno ze względów, że tak powiem, czysto organizacyjnych: bo mama sama domu i młodszego rodzeństwa nie ogarnie, więc siłą rzeczy nieraz musiałam rezygnować z różnych planów, bo tu trzeba się czymś zająć, dziecko z przedszkola odebrać, zakupy zrobić...
Taaak, takie moje zwierzenia w internetach :P no cóż, w sumie to i tak żadna tajemnica.
Ale przede wszystkim to chciałam zgodzić się z tym, że to cholernie blokuje człowieka na związki. Chyba jeszcze nawet na początku liceum rozważałam opcję bycia starą panną i wzbudzania ogólnego podziwu posadą w CERNie czy gdzieś tam ;)
Coś w tym jest, nie da sie ukryć, ale wydaje mi się, ze lepiej aby dziecko było wychowywane przez jednego rodzica bądź dwoch tej samej płci, niz w klasycznym modelu rodziny, w ktorym jest bite bądż panuje tam inna patologia... Aczkolwiek w kazdym przypadku odczuwa z pewnością mniejsza bądź większa tęsknotę za idealizmem. Powtarzało Ci się czesto słowo ojciec w tym tekście i była tez niespodziewana zmiana liczby w którymś ze zdan. A kiedy pojawi sie cos nowego na Szczycie zycia? Pozdrawiam i zapraszam na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i wzbudziłaś moją refleksję. Nie wiem, skąd u ciebie taki gniew na mężczyzn czy też na postać ojca. Znam ludzi z rozbitych rodzin czy też nawet pół sieroty, które w jakiś dziwny sposób dostosowują się do danej rzeczywistości. Nie potrafiłabym być tak radykalna w sądach, a i tobie to radzę, choć jak sama twierdzisz, nie liczysz się z opinią i masz swoje zdanie.
OdpowiedzUsuńSądzę, że to kwestia braku akceptacji, a nie braku ojca. Akceptacji nie tylko ze strony rodziców, ale i pozostałych członków rodziny. Powiesz, że często patologie wynosimy z domu, tak, zgodzę się. Ale jeśli dom, pomimo dwójki rodziców nie jest taki, jak być powinien? Czy to też wina ojca? A może winy należy szukać we wcześniejszych pokoleniach, które nie potrafią uczyć odpowiedzialności za drugiego człowieka i jakiejś formy dojrzałości i stwarzają duże dzieci... Nie tylko infantylnych mężczyzn.
Tekst stylistycznie i językowo jak zawsze na wysokim poziomie, choć zmieniłabym jedną rzecz, ale to zmiana kosmetyczna.
Pozdrawiam
Alex
A mi się przypomniały słowa pewnego człowieka, którego miałam przyjemność niegdyś poznać: "nawet jeśli chłopak nie ma ojca, to sobie go jakoś znajdzie". Wtedy była to rozmowa odnośnie akurat chłopców, jako że niby dla nich autorytet ojca jest ważniejszy (to jest akurat kontrowersyjne i ja nie do końca się z tym zgadzam, ale ja nie o tym). Chodzi o to, że tak bardzo taki autorytet jest potrzebny, że znajdziemy go sobie w kimś innym - będzie to nauczyciel, James Bond czy Brudny Harry. Ale może być to też zły wybór. Może trafić na absolutnie niepoprawną osobę. Wtedy jest problem. Oczywiście, i tu wrócę już stricte do tego co pisałaś, że moim zdaniem osobom, które szukają sobie ojcowskiego autorytetu w innych osobach, czegoś brakuje i wtedy tak, zgadzam się - nie lubimy ojców, bo ich nie ma. Jest gorycz, złość, niezrozumienie. I dlatego wówczas szuka się 'surogata'. Ja to bardziej tak widzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, dodaję do obserwowanych, bo bardzo mnie ujęłaś swoimi tekstami (pozostawiłam komentarz pod poprzednimi notkami też), pobudzasz do refleksji, dyskusji, a czasami po prostu wzruszasz. Wzbudzanie emocji to najlepsze co może robić autor :)