Nieważne, czy zaprzątasz sobie głowę testami gimnazjalnymi, czy w maju
napiszesz egzamin dojrzałości, czy dopiero co udało ci się jakoś odnaleźć w
pierwszej klasie liceum. Oprócz tych zwykłych, codziennych wyborów takich jak
wybór płatków albo jajecznicy na śniadanie, musisz podjąć decyzje rzutujące na
całe twoje dalsze życie. Tak, ty – w dalszym ciągu nastolatek.
Dorośli twierdzą, że młodzi
ludzie nie mają czym się przejmować, że przecież zaliczenie kilku sprawdzianów
to nic w porównaniu z prawdziwym życiem. Owszem, nie można popadać w rozpacz z
powodu zawalenia testu ze znajomości treści „Quo vadis” lub dwói z chemii, bo
pomyliły ci się aminy z aminokwasami, o wiązaniu peptydowym nie wspominając.
Niemniej jednak, tak jak dla dorosłych aktualnym zmartwieniem jest opłacenie
wszystkich rachunków, tak dla nas ten czas jeszcze nie nadszedł i mamy pełne
prawo przejmować się tym, jakie archaizmy występują w „Bogurodzicy”.
Jeśli takie wytłumaczenie jest
wciąż dla niektórych nieprzekonujące, pod lupę weźmy poszczególne etapy
edukacji Polaka. Te obecne, już po reformie oświatowej.
Do szkoły poszłam w wieku
siedmiu lat. Przez kolejne sześć pobierałam wykształcenie podstawowe, które
sprawdzono testem szóstoklasisty, tak prostym i banalnym, że ciężko było
otrzymać z tego jakiś żałosny wynik. Już wtedy stanęłam przed wyborem
gimnazjum. Niby nic, bo przecież miałam w nim spędzić tylko trzy lata skupione
na nauce – guzik prawda. Tak naprawdę to gimnazjum kształtuje człowieka, bo
właśnie w tym wieku jest najbardziej podatny na wpływy środowiska. Ważnym więc
jest, w jakim środowisku się znajdzie. Większość moich znajomych poszła do
świeckich szkół, ja wylądowałam w Prezentkowie, czego nie żałuję i bardzo się
cieszę, że przez ten czas wpojono mi takie a nie inne wartości moralne.
Kiedy już przeżyłam pana
Wołodyjowskiego, Newtona i Bolka Śmiałego, kiedy już nauczyłam się odróżniać
kość łokciową od promieniowej, kiedy wreszcie udało mi się wskazać na mapie,
gdzie w Polsce są złoża poszczególnym surowców, przyszedł czas kolejnych
egzaminów. Trzy męczące, stresujące i w moim wypadku upalne dni, w czasie
których miałam zadecydować o swojej przyszłości. Mając niecałe szesnaście lat.
Trochę za wcześnie? Nie no, skąd, przecież wcale ja ani inni znajomi nie
byliśmy gówniarzami, co to pozwalali matmie zrobić im kuku w najprostszym
zadaniu.
Stanęliśmy przed kolejnym bardzo
ważnym wyborem, bo liceum to ponoć te najlepsze, najbardziej owocne lata.
Gdzie, z kim, jakie rozszerzenia… Rozszerzenia podobno najważniejsze, ponieważ
to swoistego rodzaju obranie przez ciebie ścieżki życiowej. Jeśli wybierasz
humana, znaczy, że jesteś artystą, zostaniesz prawnikiem albo zamierzasz uczyć
w szkole. Jeśli zabierasz się za rozszerzoną matematykę – znaczy, że nie wiesz,
co czynisz.
No więc napisałam testy
gimnazjalne, dostałam się tam, gdzie chciałam, rok szkolny rozpoczęłam z
niesamowitą energią. Nauczyciele znani, plan lekcji nie najgorszy, klasa –
fantastyczna! Szybko odnalazłam się w nowej-starej rzeczywistości (dopóki nie
dostałam kopa od cosinusa, a -α nie postanowiła objawić mi się niczym grom z
jasnego nieba), wrzesień niespodziewanie przemienił się w grudzień, a ten
szybko przeszedł w wiosenny kwiecień. I nagle znów każą mi wybierać, chociaż
myślałam, że przynajmniej do czerwca będę mieć spokój.
Rozszerzenia. Konkrety, proszę
pani, konkrety.
Już, teraz, zaraz, NATYCHMIAST musimy zdecydować.
Jeśli medycyna, wystarczą ci tylko cztery rozszerzenia, ale jeśli
fizjoterapia, to, oj, musisz wziąć ten dodatkowy polski, bo sama biologia i matematyka
słabiutko… Prawo? Nie ma sprawy! Polski, historia, WOS… Kurczę, ale jeśli
wybierzesz jednak tę historię sztuki, to musisz w tym kierunku również coś
zrobić. Matematyka? No to chyba nie muszę tłumaczyć, tylko wiesz, jeśli jednak
myślisz o turystyce, to zamiast tej fascynującej fizyki powinnaś wziąć również
geografię…
To naprawdę boli, kiedy zdajesz
sobie sprawę, jak niewiele czasu zostało ci do podjęcia decyzji. Niby tylko
głupie rozszerzenia, przedmioty, których będziesz się uczyć przez kolejne dwa
lata, ale tak naprawdę wypełnienie jednej deklaracji może zmienić całe życie. Moja kuzynka wybrała profil
humanistyczny, by w trzeciej klasie zdać sobie sprawę, że chciałaby studiować
na AGH. I co jej pozostało? Godziny korepetycji, godziny nadrabiania straconego
materiału, godziny, które zamiast na czytanie kolejnych lektur mogła poświęcić
na całki i różniczki.
Zawsze jest ryzyko, że się nam
odwidzi i zdecydujemy się na coś innego, niż pierwotnie zamierzaliśmy. Jednak
jaki jest sens w tym, by młody człowiek, tak naprawdę nieznający jeszcze życia,
musiał decydować o jego dalszym biegu? Ja go nie widzę.
Przesuńmy się dwa lata do
przodu. Powiedzmy, że zdecydowałam się wreszcie na jakiś profil, że jestem po
dwóch mniej lub bardziej szczęśliwych latach przygotowań i teraz właśnie
powtarzam materiał. Nie, nie do kartkówki – czas kartkówek, niestety, minął
bezpowrotnie. Za parę dni czeka mnie najważniejszy egzamin. A właściwie kilka
egzaminów.
Sytuacja podobna jak przy
testach gimnazjalnych. Kilka dni ma zadecydować o mojej wieloletniej pracy, mam
poddać ocenie zdobytą wiedzę, to, czy rzetelnie ją pielęgnowałam i czy
odpowiednio się przykładałam do nauki. Tak, jestem przygotowana, tak, ciężko
harowałam, tak, wreszcie nadszedł ten czas i…
Jestem tylko dziewczyną.
Dziewczyną, która z różnych powodów w czasie matur czuła się tak źle, jak źle
może się czuć raz w miesiącu. Panowie może nie uwierzą, ale to wystarczający
powód, by być tak zdekoncentrowanym, by nie umieć wyciągnąć pierwiastka ze stu
czterdziestu czterech. Na polskim okazało się, że jestem tępa, bo powiedziałam
o Krasińskim zamiast o wcześniejszym Krasickim, na biologii próba kontrolna
pomyliła mi się z próba badawczą, a moja pani od chemii bardzo by się na mnie
wkurzyła, gdyby wiedziała, że według mnie oligosacharydem jest skrobia.
W ten prosty sposób wszystko
zniszczyłam. Mogłam spokojnie spać, zamiast zarywać nocki nad książkami, stosy
notatek powinnam spalić, bo i tak się nie przydały, a pieniądze wydane na
repetytoria spokojnie mogłyby zostać zainwestowane w jakieś fajne lekturki.
Dobrze, zatem zepsułam maturę.
Muszę więc zastanowić się nad studiami… Bo jeśli nie ten, to jaki kierunek?
Jaka uczelnia? Co ja w ogóle chcę robić…?
Kochany systemie edukacji,
Jestem Weronika i mam szesnaście
lat. Każesz mi decydować o swoim życiu, podczas gdy nie przeżyłam nawet jego
jednej piątej. Tęsknię do beztroskich czasów dzieciństwa, kiedy moim
największym zmartwieniem był bolący brzuszek po zjedzeniu jeszcze ciepłego
kawałka szarlotki. Kiedyś wydawało mi się, że chodzenie do szkoły to będzie
największa, najlepsza przygoda, której nie będę chciała nigdy zakończyć. Teraz
też nie chcę – chcę zostać w liceum jak najdłużej, byle nie wkraczać w tak
zwaną dorosłość. Wcale nie podoba mi
się to, co przyszykowałeś. Już Cię nie lubię. Oddaj mi moje klocki. Oddaj mi
moją beztroskę. Oddaj mi mój spokój.
Bez uścisków,
Weronika M.
_______________
Tym razem tekst gazetkowy, uważam, że jeden z lepszych, które wyszły spod moich palców. Szkoła oczywiście mi go ocenzurowała - czy słowo "gówniarz" jest naprawdę aż tak złe? - ale całokształt całkiem niezły.
Myślę, że pojawi się tutaj jeszcze kilka moich artykulików. Redaktor naczelna gazetki szkolnej, to się wozi.
Cóż, jestem tu późno, bo późno, ale podpisuję się oboma rączkami (tylko tyle mam, a stopami niestety nie potrafię) pod tym, co napisałaś. Chore, nie?
OdpowiedzUsuńJako o rok starsza powiem Ci tak: współczuję Ci. Ja do tej pory nie wiem, co chcę w życiu robić, i zastanawiam się, czy po prostu nie zdawać na maturze (cholera, to już tylko jeden rok :c) i historii, i WOSu, i angielskiego (polski rozszerzony wiadomo - humany) bo boję się, że jeden zawalony przedmiot zaważy na całej mojej przyszłości, której i tak jeszcze kompletnie nie widzę. Bo jak mam połączyć zainteresowania z całkiem innych dziedzin, aby wybrać studia i zdobyć pracę? Ach, miły świecie. Witamy.
Naprawdę świetny artykuł. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńGodne podziwu :) Super.
OdpowiedzUsuńKiedy jakaś historia?
OdpowiedzUsuńPO peirwsze nie wiem, jakim cudem nie zauwazylam, ze prowadzisz drugiego vbloga. Mam nadzieje, ze cos niedlugo tutaj dodasz. Tekst o Hermionie mi sie podobal, byl inny, szczegolnie dobry zabueg z duchem Collina. Co do artykulu - Zawsze denerwowalo mnie, ze jeden dzien, ba - kilka godzin, decyduja o tym, gdzie pojdziesz na studia. I wlasciwie z liceum to tez ma zwiazek, choc mniejszy. No bo bez przesady, jeden gorszy dzien i mozesz lezec i kwiczyc. Owszem, na studiach prawie kazdy egzamin to mini albo i po prostu amtura, ale zaden z nich nie jest az tak wazny... Ech... POmyslowo to napisalas:) czekam na cd.
OdpowiedzUsuńZapiski-condawiramurs
Udane to, bardzo. Pamiętam jak sama miałam wybierać coś w związku ze studiami, miałam plany i ambicje na coś, a potem i tak wylądowałam na czymś innym, bo takie jest życie :P No i rozszerzona matma po profilu humanistycznym - pozdro mocno, możliwe to ale cinżkie i generalnie nie polecam XD
OdpowiedzUsuńNah, co tam, ukryję się pod anonimem, jestem zbyt tchórzliwa, więc moje słowa pozostaną jedynie pod nickiem "Anonimowego".
OdpowiedzUsuńJestem przed maturą, za około miesiąc przyjdzie mi ją zdawać i cóż... Ten artykuł jest dla mnie zbyt mądry, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Zbyt dobry, bo teraz zaczęły mnie dopadać wątpliwości, bo zdałam sobie sprawę, że źle wybrałam, że to nie to, co chcę robić, halo. I widzisz, swoim tekstem — uświadomiłaś mnie co do pewnych spraw. Teraz już nic nie wiem, ale jest dobrze tak, jak jest.
Empatio, życzę Ci, żebyś podjęła tą najlepszą, dla Ciebie decyzję, kiedy przyjdzie wybór rozszerzeń na maturę. Niby mówią, że matura? phi, to bzdura, ale wiadomo, że ta decyzja odbije się na przyszłym życiu.
Pięknie piszesz, ujmujesz całe piękno prostoty i skromności słów... Mam nadzieję, że kiedyś coś wydasz i poinformujesz gdzieś o tym. Będę pierwszą, która będzie czatować przed księgarnią. Nawet jeśli będzie miał to być zbiór z matematyki.
Pozdrawiam!