– Zawsze bałem się
ciemności.
Rzadko
zdarza się, by o północy Hogwart nie spał, lecz tej nocy nikt nie zmruży oka.
Dzień
wcześniej wielu uczniów, głównie z pierwszych i drugich klas, wróciło do domów,
jednak braki zostały uzupełnione nawet z nadwyżką. Kiedy wszystko się
rozpoczęło, Wielka Sala pękała w szwach. Setki gości siedziało przy okrągłych
stolikach, wpatrzone w podniesienie, na które wkroczył potężny Kingsley
Shacklebolt. Minister Magii mówił krótko, powitał wszystkich obecnych,
podziękował za przybycie, przedstawił plan uroczystości.
Chwilę
później rozpoczął się koncert i przestało być przyjemnie.
Muzycy
tłoczyli się na scenie, a powietrze drgało od wygrywanych przez nich
utworów. Dźwięki wznosiły się aż do
zaczarowanego sklepienia, na którym jasno błyszczały gwiazdy. Czułaś wibracje w
kościach, na twoje odsłonięte ramiona wstąpiła gęsia skórka. Melodie mówiły o żałobie
po stracie, ale też o radości z powodu zwycięstwa. Słuchałaś pieśni o
przegranej śmierci i zaczęłaś zastanawiać się, czy to życie tak naprawdę
wygrało… Twoja dłoń była zamknięta w innej dłoni, dużo większej, nieco
szorstkiej, ciepłej. Ron wpatrywał się w orkiestrę ze spokojem, jednak
doskonale wiedziałaś, że i on czuje się nieswojo. Choć spędziłaś w tej szkole
ostatnie osiem miesięcy, choć zdążyłaś przyzwyczaić się do chodzenia
korytarzami służącymi rok temu jako pole bitwy, to teraz oczyma wyobraźni znów
widziałaś gruz zalegający na posadzkach, roztrzaskane posągi, puste ramy
obrazów oraz zmarłych leżących właśnie tutaj, gdzie teraz zebraliście się, by
uczcić ich pamięć.
W
ustach czułaś gorzki posmak. Mimowolnie odwróciłaś wzrok w stronę okien, myśląc
o ucieczce. Nie zobaczyłaś nic prócz ciemności. Słońce miało rozświetlić mrok
dopiero za parę godzin.
Spotkałaś ich trzeciego
września, kiedy wracałaś późno z biblioteki. Jeden stał bez ruchu z dłońmi
zwiniętymi w pięści, drugi, perłowo-biały, unosił się kilka cali nad posadzką.
Zatrzymałaś się jak wryta, wstrzymując oddech. Już dawno przestałaś odczuwać
strach na widok duchów, ale akurat ten sprawił, że twoje serce zamarło, by po
sekundzie ruszyć z kopyta.
Oczy miał pełne smutku,
twarz brudną, włosy przylepione do czoła. Na jego piersi połyskiwała odznaka z lwem.
– Dlaczego tu zostałeś? – drugi
chłopiec odezwał się, a ty uświadomiłaś sobie, że nigdy nie słyszałaś w czyimś
głosie tak wielkiej rozpaczy.
Po
koncercie nadszedł czas na przemowę Złotego Chłopca. Harry wstał wśród owacji, poprawił
okulary zsuwające mu się na czubek nosa i strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa
czarnej szaty obszytej srebrną nicią.
–
Dziwnie się czuję, taki błyszczący – burknął, kiedy spotkaliście się w trójkę w
sali wejściowej.
–
Wyglądasz bardzo męsko – zapewniłaś go.
–
Nie stresuj się, stary – dodał Ron. – Pomyśl o Malfoyu, który nadal wygląda jak
pe…
–
Ron!
On
też prezentuje się nienagannie, choć wulgarny język mógłby sobie odpuścić – ma
na sobie ciemnogranatową szatę, która doskonale pasuje do koloru jego oczu.
Oczywiście nie powiedziałaś mu tego; istniało ryzyko niewybaczenia takiej
zniewagi.
Ściskałaś
mocno kciuki, kiedy Harry wkroczył na scenę.
Dostrzegłaś
subtelne różnice w jego wyglądzie. Oczy miał jasne i czujne, szczękę pokrywał
cień zarostu, a patrząc na postawę, wyprostowane plecy, zdecydowany krok,
stwierdziłaś, że to już od dawna nie jest chłopiec. To nawet nie jest ktoś, kto
walczył z Voldemortem, tyle razy uniknąwszy śmierci. Nie; Harry to triumfator.
Mówił
o zwycięstwach i porażkach, które każdy czasem ponosi. Mówił o przeszkodach,
które każdy napotyka, lecz nie każdy odnajduje w sobie siłę, by je przeskoczyć.
Wspomniał o waszej wyprawie, na co wszyscy wstrzymali oddech, ale Potter szybko
przeszedł do innego tematu ku zawodzie zebranych. Wspominał zmarłych:
Dumbledore’a, Tonks, Lupina, wolnego skrzata Zgredka, Snape’a, a przez salę
przebiegł szmer nieprzychylnych głosów. Aż wreszcie wypowiedział na głos twoje
własne myśli:
–
To, że wygraliśmy, nic nie znaczy. Za ten sukces życie oddali ci, którzy nigdy
nie zdołają się nim nasycić.
Wzruszył ramionami.
– Nie chciałem tam iść, a
Hogwart od zawsze traktowałem jak dom – odpowiedział z prostotą. – To
najwspanialsze miejsce, tylko tutaj mogłem zostać.
Doskonale go rozumiesz. Dla
ciebie Hogwart to coś więcej niż szkoła, niż miejsce, w którym pobiera się
wykształcenie. Mocniej ścisnęłaś książki wyślizgujące ci się ze spoconych palców.
Cofnęłaś się parę kroków, najciszej jak tylko mogłaś.
Jego towarzysz ukrył twarz
w dłoniach.
– Nie rozumiesz – wyszeptał,
ale w nieskazitelnej ciszy doskonale go usłyszałaś. – Nie powinieneś był tu zostawiać. Trzeba było
przejść… iść dalej!
Duch zacisnął mocno usta i
odwrócił wzrok.
– Nie chciałem tam iść –
powtórzył dużo ciszej niż wcześniej.
Błonia
są spokojne i ciche, słyszysz tylko szum drzew Zakazanego Lasu. Masz ochotę
objąć się ramionami, bo twoją skórę głaska nieprzyjemny, zimny powiew wiatru.
Patrzysz na jezioro, czarne i złowrogie, a potem w niebo, rozpaczliwie
wypatrując brzasku.
Jako
pierwszy do krawędzi podchodzi Harry. Trzyma delikatną łódkę utkaną z kruchej
pajęczyny młodych akromantul. Na jej dnie spoczywa zapalona świeca, od jej
płomienia pajęczyna lśni niczym srebro.
Harry
kuca i łagodnie osadza ją na wodzie, po czym dotyka różdżką, a ta zaczyna
powoli sunąć po tafli, napędzana niewidzialną siłą. Potter odsuwa się bez
słowa. Znika w tłumie.
Biorą
z niego przykład kolejni czarodzieje. Wszystko odbywa się w niezwykłej ciszy,
zdającej się aż wwiercać w uszy. Widzisz Andromedę Tonks, która doświadczyła
bólu grzebania własnego dziecka, widzisz George’a Weasleya, któremu już zawsze
miało czegoś brakować, widzisz Aberfortha Dumbledore’a, dla którego Albus był
nie tylko największym czarodziejem na świecie, widzisz Neville’a Longbottoma,
który wciąż ogląda to, co pozostało z jego rodziców. Widzisz wreszcie Denisa
Creeveya i wstrząsa tobą niemy szloch.
– Dlaczego nie chciałeś? Na
Boga, dlaczego nie chciałeś, Colin?!
– Dziadek powiedział mi
kiedyś, że po drugiej stronie jest ciemność.
Nagle widzisz w nim tego
samego małego chłopca biegającego za waszą trójką z aparatem, tego samego,
który został spetryfikowany i którego przywrócono do życia zaraz po tobie… tego
samego, którego martwe oczy patrzyły na ciebie z posadzki Wielkiej Sali…
Teraz te same oczy są pełne
bólu.
– Zawsze bałem się
ciemności.
Kiedy
wypuszczasz własną łódkę, brakuje ci tchu. Wycofujesz się, stajesz na uboczu. I
unosisz głowę…
Uścisk
w twojej piersi rozluźnia się.
Wysoko
nad drzewami niebo zaczyna jaśnieć. Nadchodzi świt.
_______________
Na początek coś, co być może niektórzy uznają za niebanalną formę, a inni skomentują krótkim, acz bardzo treściwym what the fuck?. Za tę pracę otrzymałam wyróżnienie w konkursie organizowanym przez Katalog Granger.
Cholera. Nie mam słów.
OdpowiedzUsuńDlaczego Ty zawsze piszesz tak świetnie, że później człowiek nie potrafi skleić nawet garstki słów, kilku prostych zdań? Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że czytając wyobrażałam sobie każdy milimetr, każdy ruch, gest, każdą wypowiedź.
Chcę więcej i więcej takich perełek, jak ta.
Ja w dalszym ciągu będę się upierać, że to najlepsza praca. Bo nie jest, do cholery, banalna. Inna. Oraz odważna, jeśli można to tak nazwać. Narracja w drugiej osobie to przecież świetny eksperyment, a nie trzymanie się na siłę tego, co znamy.
OdpowiedzUsuń"Świt" miał być takim właśnie eksperymentem, podwójnym eksperymentem, bo po pierwsze, próba narracji "drugoosobowej", po drugie, mój debiut w konkursie literackim. Tym bardziej cieszę się, że się podoba :)
UsuńPrzez całe to opowidanie miałam ciarki, a gdy jeszcze dotarłam do końca, miałam już łzy w oczach. Wspaniale Ci to wyszło, kłaniam się nisko. Jest tu tyle emocji... ból, strata, tęsknota - te uczucia, które jakoś sprawiają, że satysfakcja z wygranej walki nie jest tak bardzo istotna. Nie ma radości, jest raczej ulga, ale co z tego, skoro na każdym korku widać gruzy? No i Collin... Najbardziej właśnie podobało mi się jak powiedział "dziadek mówił, że po drugiej stronie jest ciemność, a Hogwart to mój dom". Za jednym razem oddałaś zarówno jego młody wiek (i fakt, że to młodzież głównie walczyła) jak i wspaniałość Hogwartu, że mimo iż jest to szkoła, to buduje coś na kształt domu. Chyba dlatego każdy lubi tam wracać :) nawet my jako czytelnicy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie