Kiedy
rozległo się pukanie do drzwi, spanikowała. Ostatni raz tak przerażona była,
gdy usłyszała głos Voldemorta odbijający się od murów zrujnowanego Hogwartu.
Nie mając gdzie uciec, schowała się między drzwiami a lodówką, i zamarła.
W
ogóle nie powinno jej tu być. Po jaką cholerę w ogóle tu przyszła?!
Dotarło
do niej plaskanie bosych stóp o płytki w przedpokoju, a potem dźwięk
otwieranych drzwi wejściowych.
–
Jeśli przyszedłeś tu, żeby znowu próbować dać mi w pysk…
–
Zamknij się, Nott, tym razem chcę pogadać. Wpuścisz mnie czy nie?
Nogi
ugięły się pod Hermioną.
A
po jaką cholerę przyszedł tu Ron?
Teodor
zaprowadził „gościa” do salonu.
–
Usiądź gdziekolwiek. Wiem, że jest bajzel, ale jutro wyjeżdżam i nie zdążyłem
jeszcze tego ogarnąć.
–
Właśnie o tym chcę z tobą pogadać. – Sekunda ciszy, jakby Ron musiał wziąć
głębszy oddech. – Nie rób tego.
Słucham?
–
Słucham? – W głosie Teodora niedowierzanie mieszało się z kpiną. – Mówiłeś co
innego, kiedy groziłeś mi swoim jedynym użytecznym patyczkiem.
–
Nie przywaliłem ci jeszcze tylko ze względu na Hermionę.
A
Hermiona oparła rozgrzany policzek o lodówkę, mając wrażenie, że mężczyźni
rozmawiający w salonie słyszą każdy jej oddech.
Pamiętała
tamten dzień, jakby to było wczoraj, chociaż tak naprawdę minęły już prawie dwa
miesiące. Wyszła wtedy z Ministerstwa Magii po bardzo męczącym tygodniu, a
jedynym, o czym marzyła, była gorąca kąpiel, najlepiej z Teodorem. Niedawno
skończyła szkolenie i rozpoczęła pracę na pełen etat w Departamencie
Przestrzegania Prawa, i jako świeżak miała ręce pełne roboty. Teodor o tym
wiedział, czekał na nią na parkingu, przystojny jak sam szatan w czarnej
koszuli rozpiętej tuż pod szyją, w ręku trzymając czerwoną różę. Pamiętała, że
na ten widok coś ścisnęło jej się w żołądku.
Ron
nigdy nie dawał jej kwiatów ani nie prawił komplementów, bo nie widział potrzeby, skoro ona doskonale
znała swoją wartość.
Zerwali
pół roku wcześniej, właściwie to ona zakończyła ich związek, i choć utrzymywali
przyjacielskie stosunki, chłopak nie wiedział, że jego była dziewczyna znów z
kimś się spotyka. Kiedyś natknął się na nią na ulicy, gdy szła na randkę z
Teodorem. Miała na sobie szkarłatną sukienkę i dostrzegła w spojrzeniu Rona, że
już wiedział.
Dla
niego nigdy nie czuła potrzeby ubierania
się w czerwień.
Więc
tamtego dnia Ron również wyszedł z ministerstwa po kolejnej części kursu na
aurora. No i zobaczył Hermionę w ramionach Teodora Notta, Ślizgona, który zwiał
z bitwy o Hogwart.
Choć
w tamtym pojedynku, podyktowanym gniewem, a głównie zazdrością, tylko on miał
różdżkę, jego nos nie przeżył spotkania z sygnetem rodowym Nottów.
Hermiona,
która utknęła przyciśnięta do lodówki, nie miała najmniejszej ochoty na
powtórkę z rozrywki.
–
Co, znowu chcesz się ze mną bić? – spytał wyzywająco Teodor. – Weasley, nie mam
czasu na takie zabawy. Mów, czego chcesz, i zejdź mi z oczu.
–
Już ci powiedziałem. Nie powinieneś wyjeżdżać.
–
Jesteś ostatnią osobą, która może mi mówić, co mam robić.
–
Dlaczego z nią zerwałeś?
–
Nie na tym ci zależało? Myślisz, że nie wiem, że odkąd się o nas dowiedziałeś,
tłukłeś jej do głowy, żeby sobie odpuściła ten związek? Masz teraz, czego
chciałeś.
–
Zabawiłeś się jej kosztem, a teraz łamiesz jej serce!
–
Nie wypowiadaj się na tematy, które ciebie w ogóle nie dotyczą, Weasley –
warknął Teodor, a Hermiona poznała po jego głosie, że jest naprawdę wściekły. –
Skończyłem to, bo miałem powód. Jutro nie będzie mnie już w Anglii, a ty za to
będziesz miał czyste pole do pocieszenia jej.
–
Naprawdę myślisz, że to wystarczy, Nott?
Hermiona
przysłuchiwała się tej coraz głośniejszej wymianie zdań z mocno bijącym sercem.
W życiu by nie pomyślała, że Ron tu przyjdzie, lecz tak naprawdę ona w ogóle
nie powinna była mu mówić, jak wygląda sytuacja. To miało rozegrać się między
nią a Teodorem, ta ostatnia próba wyjaśnienia, dlaczego tak nagle ją odepchnął,
choć między pocałunkami składanymi na jej szyi wciąż i wciąż powtarzał
chrapliwie jej imię w sposób, w jaki nikt inny wcześniej tego nie robił.
Tydzień
wcześniej zadzwonił do niej i
oznajmił, że to koniec. Tak po prostu, finito, la fin. Kiedy zjawiła się u
niego piętnaście minut później, znalazła go leżącego na podłodze w łazience z
butelką whisky w jednej ręce i papierosem w drugiej.
–
Po co tu przyszłaś? – zapytał wtedy i zaciągnął się. Gdy mu odpowiedziała,
zaśmiał się gorzko. – To niczego nie zmienia, Granger. W niedzielę wyjeżdżam,
więc lepiej o mnie zapomnij.
Chciała
zostać, prosiła, by wyjaśnił jej, co się stało, ale w końcu uniósł się na
łokciu i krzyknął, by się wynosiła, bo nie może już na nią patrzeć.
Wtedy
rzeczywiście myślała tak jak Ron, że była tylko przelotną znajomością, a po
wszystkim mu się znudziła, więc postanowił się odciąć. Przepłakała pół nocy,
mimo że już od dawna nie pozwoliła sobie na płacz. Nie napisała do niego ani
nie zadzwoniła, ale wciąż coś nie dawało jej spokoju. Ta cholerna whisky.
Dlatego
przyszła do jego mieszkania, a kiedy nie otworzył, weszła do środka. Usłyszała
szum wody w łazience, więc postanowiła zaczekać w kuchni, gdzie kiedyś znad
kubka kawy powiedział, że myśli o niej częściej niż powinien, po czym pocałował
ją tak, że cały świat wokół zawirował. Miała oznajmić swoją obecność,
usłyszawszy trzask drzwi łazienki, lecz wtedy zjawił się Ron. Miała powiedzieć
Teodorowi, że mu nie wierzy, że nie wierzy, by alkoholem nie chciał zagłuszyć
krzyku serca. Miała powiedzieć tak wiele…
–
Nie wiem, Weasley – przebiło się do jej umysłu. – Weź ją na drinka, przytul,
pokaż, czym jest szczęście. Ja jestem tylko epizodem, o którym szybko zapomni.
Ciche
skrzypnięcie kanapy. Ron podniósł się z miejsca.
–
Dlaczego to robisz, Nott? – zapytał. Hermiona wiedziała, że zmrużył oczy. – Nie
jest dla ciebie wystarczająca, zwykła mugolaczka, ale wyrzuty sumienia są zbyt
silne, więc uciekasz?
–
Nigdy, NIGDY nie były dla mnie istotne różne pochodzenia, więc nawet nie
próbuj…
–
Pieprzeni Ślizgoni, zawsze uciekacie! Z bitwy o Hogwart też uciekłeś, razem z
Zabinim i Parkinson…
–
Zamknij się!
–
Wybrała kogoś takiego jak ty, chociaż nie jesteś jej wart – powiedział Ron
ciszej, choć z obrzydzeniem w głosie. – A jednak… a jednak ze mną nigdy nie
była tak szczęśliwa, jaką widziałem ją z tobą. Może właśnie tego się boisz?
Odpowiedzialności za kogoś, kto cię pokochał?
Hermiona
wstrzymała oddech.
–
Weasley…
–
Musiałeś to zauważyć! – Ron znów podniósł głos. Hermiona wyobraziła sobie, że
jej przyjaciel miota się po salonie w nerwach, i wiedziała, że ta wizja nie
jest daleka od rzeczywistości. – Musiałeś widzieć, bo my wszyscy widzieliśmy,
co się z nią dzieje. Dla ciebie stawała na głowie, by urwać się wcześniej z
ministerstwa, dla ciebie nosiła czerwień, choć od zawsze bała się tego koloru,
dzięki tobie rzadko kiedy się nie uśmiechała,
dopiero dzięki tobie odżyła po wojnie, choć minęło już tyle czasu! Żadnemu z
nas, ani mnie, ani Harry’emu, ani Ginny, nie udało się uleczyć jej żalu po
stracie rodziców, a ty, TY, gnojku, tak po prostu, przez telefon, ją zostawiłeś! W dodatku uprzedzając, że nigdy
więcej cię nie zobaczy! Jesteś tchórzem, perfidnym, podłym i wyrachowanym! Jak
w ogóle możesz patrzeć w lustro?!
–
Straciłem magię! – ryknął w końcu Teodor, a Hermiona zasłoniła sobie usta
dłonią. Powiedział mu. – W mojej krwi nie ma już nic! Ani odrobiny z tego, bez czego ty i ona nie wyobrażacie sobie
życia!
Odpowiedziała
mu cisza. Hermiona słyszała tylko łomot własnego serca, jeszcze głośniejszy niż
wtedy, gdy wiele miesięcy wcześniej to jej Teodor wyjawiał prawdę.
Szelest,
jakby ktoś usiadł na kanapie.
–
Tak po prostu ją straciłeś? – spytał w końcu Ron, tym razem o wiele ciszej. –
To w ogóle możliwe?
–
Jeśli odpowiednio dobrze władasz czarną magią – odparł Teodor. Hermiona
wiedziała, że ta obojętność w głosie to tylko pozory. – Nie uciekłem z bitwy
jak wszyscy myślą. Chciałem walczyć po waszej stronie, bo nie wyobrażałem sobie
rządów Czarnego Pana, gdyby Zakon upadł. Ojciec odczytał moje myśli i jako
karę, zamiast mnie zabić, postanowił odebrać mi magię. Chciał, żebym przez resztę
życia żałował tamtego nieposłuszeństwa.
I żałujesz, pomyślała Hermiona, zaciskając powieki,
spod których wydostało się kilka łez. Tak
samo jak ran po Sectumseprze i
połamanych kości po uderzeniach za niewystarczająco dobre oceny.
Tak
strasznie pragnęła wyjść z ukrycia, iść do Teodora, objąć go, dotknąć
srebrzystej siateczki blizn znaczącej jego ciało, ucałować czoło, powiedzieć,
że brak magii nie czyni z niego kogoś bezwartościowego…
–
Dlatego wyjeżdżam – dokończył Nott po chwili milczenia – bo nie pozwolę, by
Granger musiała znów wejść w to gówniane, mugolskie życie, które już do niej
nie należy. Nie dla mnie.
–
Hermiona wie? – spytał Ron.
–
Wie, ale nie wie, że dlatego z nią skończyłem. Przemyślałem to wszystko. Ona by
tego nie zniosła, nie na dłuższą metę. Powrót do życia, które zostawiła za
sobą… To by ją zniszczyło, ją, a potem mnie.
Hermiona
otarła gwałtownym ruchem policzki, witając na nowo bojowy nastrój. Och, niech
tylko Ron wyjdzie. Wszystko przemyślał, tak? Ona też.
–
Nie zmienię już decyzji, Weasley. Nawet jeśli…
–
Nawet jeśli co? – Cisza. – Kochasz ją.
–
To niczego nie zmienia.
Hermiona
wciąż chciała wyjść z kryjówki, ale tym razem po to, żeby go udusić, gołymi
rękami jak mugol, którym przez pół życia myślała, że jest.
– Po co tu przyszłaś?
– Bo cię kocham, Teodorze,
i nie pozwolę, żebyś tak po prostu od tego uciekł!
– To niczego nie zmienia,
Granger.
–
Hermiona nie chciałaby, żebyś przez to was przekreślał – stwierdził Ron, teraz
już opanowany, a nawet ze współczuciem w głosie.
–
Nie możesz tego wiedzieć.
–
Ani ty. Bądź z nią szczery i zapytaj, jakiego życia pragnie, bo zrobisz
największy błąd swojego życia. Taki, jaki ja zrobiłem.
Szybkie
kroki w korytarzu, a potem Ron wyszedł z mieszkania.
Teodor
zaczął krzątać się po salonie, natomiast Hermiona najciszej jak mogła
przycupnęła na taborecie przy stole. Było jej gorąco, ale dłonie miała
lodowate. Teraz wiedziała już wszystko. Od tygodnia biła się z myślami, czy
wina nie leży po jej stronie, czy to ona nie zawaliła i dlatego teraz traci
miłość swojego życia. A może coś się stało i Teodor po prostu musiał wyjechać,
lecz nie wiedział, jak to przekazać?
A
tu proszę bardzo, jednak kretyn.
Ron
miał rację. Przez cały ten czas, który spędziła z Teodorem, nawet przez myśl
jej nie przeszło, że jego brak magii może stanowić jakikolwiek problem. Odkąd
tylko jej o tym powiedział, starała się mu pokazać, że to żadna bariera, a on
sam może żyć normalnie, owszem – inaczej, ale tak samo albo i jeszcze
szczęśliwszy niż wcześniej.
– Uratowałaś mnie – a teraz śmiał twierdzić, że coś ją
przerośnie? Bał się, więc wolał zrezygnować z niej, nim ona zrobi to pierwsza.
Tyle że ona nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić mu odejść.
Usłyszała,
że Teodor zmierza do kuchni, więc wyprostowała się na taborecie, gotowa na
konfrontację. Prawie straciła rezon, zobaczywszy go, przystojnego jak zawsze, z
jeszcze wilgotnymi, czarnymi kosmykami opadającymi filuternie na czoło. Mocną
szczękę pokrywał cień zarostu, tylko cienie pod oczami były o wiele
wyraźniejsze niż zwykle. Chłopak miał na sobie dżinsy i czarny podkoszulek. Och,
Merlinie.
Uniósł
brwi na widok Hermiony.
–
Nie słyszałem jak weszłaś – stwierdził z niezadowoleniem.
–
Bo brałeś prysznic – odparła lekko. – Siedzę tu od pół godziny.
Teodor
ani drgnął.
–
Słyszałaś? – Kiwnęła głową. – Wszystko?
Kolejne
kiwnięcie. Teodor wywrócił oczyma.
–
Wiesz, że ta rozmowa niczego nie zmienia?
Hermiona
parsknęła niemal radosnym śmiechem. Czuła na sobie jego baczne spojrzenie, gdy
podeszła do dzbanka z kawą i musnęła go dłonią. Jeszcze ciepła, może być. Jak
gdyby nigdy nic wyjęła z szafki dwa kubki i napełniła je czarnym złotem.
–
Tyle że naprawdę nie obchodzi mnie, że masz tylko jedną sprawną różdżkę –
rzekła pogodnie i wcisnęła jeden z nich chłopakowi. – A to zmienia wszystko.
Trąciła
jego naczynie swoim. Teodor obserwujący ją z uwagą dopiero po dłuższej chwili
upił spory łyk. Jego szare oczy błysnęły.
_______________
Pierwsza
praca od wielu miesięcy bezczynności, nagrodzona pierwszym miejscem w konkursie
organizowanym przez Katalog Granger. Dziewczyny z jury radziły, bym rozwinęła
tę historię, więc kto wie, może pojawi się tu kilka odcinków?
Zapraszam
do zostawieniu słówka lub dwóch.
Ostatnio
myślę o pisaniu ciągle.